FASHION INSPO: PASKI I PLISY

FASHION INSPO: PASKI I PLISY

 

sweter w paski i plisowana spódnica

Kilka zdjęć z ostatniego tygodnia gdzie pracowałam sam na sam z Panem Statywem. Lubię robić sobie zdjecia sama, choć to żmudna praca i na pewno trwa to  o wiele dłużej niż jak ktoś by mi je zrobił. Oczywiście, póki co, wybieram plenery pozbawione ludzi żebym czuła się komfortowo. 

To jedno z moich ulubionych miejsc do takich eksperymentów w Jabłonnie. Stare PGR-y gdzie już dwa razy robiłam zdjecia i za każdym razem znajduję tu coś nowego. Tak jak sobie myślałam, że będę miała tu święty spokój to się pomyliłam bo akurat jakaś para przyszła i musiała zajrzeć do każdej "dziury" ćwicząc tym samym moją cierpliwość.

Od razu podkreślę, że nigdy moim zamiarem, czy celem nie było prowadzić bloga modowego, jak to się przyjęło mówić. No bo co ja mam pisać o ciuchach? Ciuchy się ogląda a nie pisze o nich elaboraty no chyba, że zagłębiamy się w historię mody i jej różne aspekty na przełomie różnych dekad czy wieków. Wtedy to rozumiem, jednak rozczulać się nad moim swetrem czy spódnicą nie będę.;-D

Proszę patrzeć i podziwiać :-P A tak na serio moja stylóweczka czyli, paski  i plisy będą zawsze modne,  mimo że niestety plisowane spódnice to poliester. Jednak nie da się inaczej przy takim modelu, a że w mojej szafie wisi to nie mam zamiaru się pozbywać. Spódnica i tak nie przylega  do ciała, więc jestem to w stanie zaakceptować. W przeciwieństwie do wszelakich bluzek czy sukienek. Tutaj jestem rygorystyczna.

Kończąc mój wpis iście niemodowy zostawiam tu kilka ujęć, ostatecznie bardzo dobrze się bawiłam oraz krótki filmik. Nic nie planowałam nagrywać, ale jakoś wyszło spontanicznie. W końcu, głównym moim celem w  fotografii to zatrzymanie zwykłej, czasem niezwykłej chwili w życiu, która ucieka i już nigdy nie wróci. Człowiek się zmienia, starzeje,  fajnie jest mieć takie pamiątki......Przynajmniej ja chcę takie mieć.....W moim ŻYCIOWYM ALBUMIE UCIEKAJĄCEGO CZASU....




Sweter w paski i plisowana spódnica

stripes sweater







RUMUNIA TRIP: VAMA VECHE, CZYLI RELAKS NA PLAŻY

RUMUNIA TRIP: VAMA VECHE, CZYLI RELAKS NA PLAŻY

 


Do Vama Veche przyjechalismy w połowie naszej podróży po Rumunii. Po intensywnym podróżowaniu i zwiedzaniu przyszedł czas na naładowanie baterii. Dlaczego akurat to miejsce a nie Mangalia, Mamaia, czy "Planety"?

No właśnie moje przypodkowe spotkanie z Pavlo w Klużu zaowocowało pobytem w Vama Veche. Pavlo polecił mi to miejsce i odradził zdecydowanie bardzo popularną Mamaie  twierdząc, że tylko "stupid people go there" Kurortowa miejscowość, dotego najbardziej ekskluzywna zwabia mnóstwo turystów ale ja  nie lubię wielkich miejscowości czy to w Polsce czy za granicą, wolę mniejsze z klimatem.... I to był bardzo dobry wybór. Vama Veche ma swój czar, trochę przypomiała mi polskie mniejsze nadmorskie miejscowośći. Dodam że jest na prawdę mała i tylko plażing tu można uprawiać. Przyjeżdżają tutaj raczej młodsi ludzie niż rodziny z dziećmi. Nie ma tu jakiś zakazów dlatego na plaży publicznej można było zobaczyć i takich co woleli opalać się nago. Przyczepy i kampery na polu, czy namiot na plaży. A proszę bardzo. Mam nadzieję, że na filmiku będzie trochę tego klimatu widać.

Jadąc wzdłuż rumuńskiego wybrzeża od Konstancji, największego miasta portowego, aż na sam koniec do Vama Veche, mijamy sporo miejscowości, więć można sobie wybrać miejsce. Najbardziej urzekły mnie nazwy pięciu tzw "Planety": Olimp, Saturn, Neptun, Jupiter i Wenus. Na początku nawet myślałam żeby przejechać i zobaczyć coś tam na wybrzeżu ale ostatecznie postawiliśmy na całkowity chillout  i 3 dni spędziliśmy na miejscu. 

Od razu dodam, że plaże tutaj to nie białe piaski jak na Zanzibarze czy chociażby nasze piaszczyste plaże nad Bałtykiem. Sam pas też nie należy do największego, w centrum Vama Veche są parasole słomkowe i leżaki ale my woleliśmy bardziej "swojski" kawałek wybrzeża niedaleko naszego pensjonatu. Woda ciepła, muszli pełno, więc tryb zbieractwa się u mnie włączył. Najwięcej było tuż pod granicą. Tu gdzie kończy się Rumunia stoi na plaży szlaban a na skarpie wóz straży granicznej. To tutaj poszłam z mamą na małe zbieranie, które skończyło się krótką sesją i filmikiem.

Co ciekawe po tej stronie Europy nie ma zachodów słońca nad morzem, ale są piękne wschody. I ja, mimo że jestem Sowa, to wstałam z mamą i otulona kocem polazłam patrzeć jak czerwone słońce wydobywa się z tafli wody. Piękne, ale to nie wszystko bo dla mnie osobiście jeszcze piękniejszy jest wschód księżyca. Również wyłania się z czarnego morza by później je pięknie oświetlić białym światłem. Uwielbiam gapić się na księżyc i gwiazdy więc co wieczór szłam medytować na skarpę i czekać aż się ukarze na horyzoncie. Żałuję, że ani zdjęcię ani film nie oddadzą tego piękna. Za to mam nadzieję, że na zawsze pozostanie ten obraz w mojej pamięci.

Wstawiam kilka kadrów, kórych nie edytowałam. Chciałam aby tutaj, na blogu, zdjęcia i te piękne niebieskie kolory zostały niezmienione tak jak oddał to aparat. Siebię też nie edytuję, w końcu I AM ENOUGH.


VAMA VECHE RUMUNIA

VAMA VECHE RUMUNIA








STRAŻ GRANICZNA NA SKARPIE A JA SIĘ ŚWIETNIE BAWIĘ NA GRANICY

















Rumunia Trip: Kluż Napoka, Stolica Siedmiogrodu +Video

Rumunia Trip: Kluż Napoka, Stolica Siedmiogrodu +Video

Rumunia Kluż Napoka
Kluż Napoka

Pierwszy post z magicznej Rumunii i pierwszego miasta w którym się zatrzymaliśmy. Kluż Napoka to stolica regionu Transylwania inaczej Siedmiogrodu. Obie nazwy  są poprawne lecz ich znaczenie jest trochę inne. Siedmiogród wywodzi się od niemieckiego słowa Siebenbürgen oznaczającego siedem warowni, siedem miast założonych przez niemieckich kolonistów (tj. przez Sasów siedmiogrodzkich) w tym regionie, należącym ówcześnie do Królestwa Węgier. Nazwa ta pojawiła się w pismach średniowiecznych w 1296 roku. Natomiast Transylwania  pojawiła się w średniowiecznych dokumentach ok. 1075 roku i z łacińskiego tłumaczono to na „poza lasem”.

Jakąkolwiek nazwę by nie przyjąć jest to jeden z piękniejszych i najpopularniejszych przez to regionów Rumunii. Do Kluż Napoki zajechaliśmy popołudniu i przyznam początek był wyzwaniem. Z racji tego, że podróżowaliśmy naszym amerykańskim mini vanem to wszelakie rezerwacje dokonywałam z opcją bezpłatnego parkingu. Okazało się, że przy ulicy naszego noclegu zerwano asfalt, były roboty a wjazd do naszej kamienicy był przez bramę,  dodam niezbyt szeroką. Wjechaliśmy na milimetry ze złożonymi lusterkami. Serio, było mi gorąco. I to nie z powodu pogody. Dlatego następnym razem uprzedzam dobrze jeszcze zrobić rzut z googla na ulicę. Mało tego bałam się, że zerwą całkowicie nam asfalt, rozkopią i nie wyjedziemy. To co zrobiła Joanna? Poszła do Panów robotników z Google translator gdzie im po rumuńsku pokazałam czy ja stąd wyjadę następnego dnia i nie zrobią mi dziury w ziemi przed bramą. Panowie skinęli, że ok., nic się nie będzie działo. UFF… Zrobiliśmy sobie wieczorny spacer, chcieliśmy coś zjeść ale okazało się, że to nie takie proste po 20. W Kluż Napoce niektóre restauracje skończyły wydawanie posiłków i zostały nam kawiarnie i coś bardziej Fast niż Slow. Nie, nie wylądowałam w MacDonalds żeby była jasność  a w szybkiej knajpce azjatyckiej. Coś ich lokalnego więc spróbowaliśmy i degustowanie rumuńskiej kuchni zostawiliśmy na następny dzień.

Rumunia, Kluż Napoka


Rumunia, Kluż Napoka

Po śniadanku ruszyliśmy na spacer. Z przewodnikiem pod pachą byłam pilotem naszej wycieczki. Szliśmy szlakiem pięknych kamienic a ja mogłam cieszyć oczy bo w Warszawie pod tym względem cierpię niesamowicie. Ulicą Horea doszliśmy do mostu na Małym Samoszu gdzie stoją cztery pałace: Elien, Berde, Szeki i Barbos. Wszystkie zostały zbudowane w ostatniej dekadzie XIX wieku. Oczywiście to nie pałace jakie nam przychodzą na myśl. Raczej bardzo eleganckie i zdobione kamienice w stylu pałacowym. Odbiliśmy w bok i ruszyliśmy w kolejne alejki aż doszliśmy do Piata Muzueululi. Tutaj zajrzeliśmy do Muzeum Historii Transylwanii gdzie pooglądaliśmy średniowieczne wystawy. Później przysiedliśmy na ławeczce tuż obok statuy Karoliny. Jest to najstarszy świecki pomnik miasta. Został ufundowany w 1831 roku dla upamiętnienia wizyty cesarza Franciszka Habsburga i cesarzowej Augusty Karoliny, którzy po raz pierwszy gościli w Klużu w 1817 roku.  Weszliśmy na chwilę do Kościoła Franciszkanów i kawałek dalej zatrzymałam się przy charakterystycznym  domu Króla Macieja. Tutaj 27 marca 1443 roku przyszedł na świat król Maciej Korwin.


Dom Króla Macieja


Rumunia, Kluż Napoka



Zrobiliśmy sobie przerwę na obiad żeby pierwszy raz zdegustować rumuńską kuchnię. Zamówiliśmy dwie zupy czyli po rumuńsku Ciorby, i dwa drugie dania. Oprócz tego na przystawki spróbowaliśmy past i za namową pani kelnerki jako aperitif  lokalny ich trunek, czyli taka nalewka smakowa. Nie znam się na alkoholach kompletnie więc nazwy nie pamiętam.  Najlepsze były pasty. (Zdjęcia na instagramie w wyróżnionej relacji)

Kolejnym punktem to plac Unirii, czyli ich główny Rynek. Wznosi się tutaj Fara Św. Michała. Niestety była w renowacji, więc tylko popatrzeliśmy na biegających po rusztowaniach robotników. Zaraz obok, w samym środku rynku stoi Pomnik konny króla Macieja z 1902 r. Rozglądając się dookoła rynku można podziwiać kolejne znamienite budowle. Jedną z nich jest Pałac Banffy – miejska rezydencja w barokowym stylu zbudowana w latach 1774-85. Od lat 60-tych jest tutaj Narodowe Muzeum Sztuki, również zamknięte bo oni mają dziwne dni funkcjonowania muzeów. Głównie od środy do niedzieli. Nasz spacer trwał dalej, bo przeszliśmy w kolejne uliczki i place, minęliśmy   Teatr miejski, zajrzeliśmy  po drodze do Kościołów i zdegustowaliśmy na deser lokalny street food. Trafiliśmy na stragany gdzie sprzedawano fajne rurki z ciasta francuskiego, przynajmniej mi tak przypominały, z różnego rodzaju nadzieniem. Spróbowałam też wcześniej Palanet, czyli takie coś a la drożdżówki, również z wielorakimi smakami w środku.














Na koniec, kiedy rodzice już poszli odpocząć przypomniałam sobie, że nie kupiłam magnesu więc poszłam w stronę domu Króla Macieja bo tam widziałam w jednym miejscu. Liczyłam, że może włączą już zwisające nad uliczką lampki. Jednak ani jednego ani drugiego nie doświadczyłam. Magnesy były już zamknięte a na lampki najwyraźniej jeszcze było za widno. Trzymając w ręku telefon na mojej vlogowej rączce wracałam do pokoju bez magnesu. Kiedy tak stałam na światłach żeby przejść przez naszą rozwaloną w remoncie ulicę, podszedł do mnie mężczyzna pytając o mój uchwyt na telefon. Zaczęliśmy rozmawiać o zdjęciach itp, powiedział mi kilka istotnych wskazówek co do zwiedzania Rumunii, wymieniliśmy się instagramem i powiedział, gdybym miała pytania to żebym pisała to mi poradzi co i jak. I powiem Wam, że skorzystałam a instakontakt mamy do dziś, ale o tym jeszcze wspomnę w następnych postach. Póki co kończę i zapraszam na kolejne Rumuńskie posty…

Buziaki

Jo

  

O Budowaniu Relacji Ze Sobą. VIDEO

O Budowaniu Relacji Ze Sobą. VIDEO


Jeszcze kilka lat temu gdyby ktoś mi powiedział o budowaniu relacji ze sobą i miłości własnej raczej bym popatrzyła ze zdziwieniem i poszła ze swoim  ograniczonym myśleniem dalej. Jednak kiedy życie przyjmuje odmienny kierunek niż się spodziewany i lądujemy, a raczej pikujemy na swoje własne dno to myśłenie zaczyna się zmieniać. Oczywiście najpierw jesteśmy dla siebie wrogiem numer jeden. Obwiniamy się o wszystko i jesteśmy w swoich osądach bezlitośni. Nikt obcy nie potrafi nas tak złajać jak my sami. Wiem co mówię, sama tego doświadczyłam. Jednak ten błędny schemat myślenia ulega pewnej przemianie. Dzieje się to wtedy. kiedy nie składamy broni. Kiedy mimo wszystko chcemy tak bardzo się podnieść....

Pamiętam jak czytałam te wszystkie mądre książki w których były te wszystkie znamienite ćwiczenia...."Powiedz sobie kocham Cię" "Popatrz w lustro, kogo widzisz..." I tak dalej.... No jedyne co chciałam sobie powiedzieć to "Spieprzyłaś sprawę" Powsztrzymam się od innych bardziej dosadnych określeń i epitetów pod swoim adresem.... Do słowa "Kocham Cię" było mi tak daleko jak stąd na księżyc. Nie rozumiałam wtedy  nic a nic a przede wszystkim nie poczułam tego czytając te książki. A to jest najważniejsze. Poczuć to a nie pojść do lustra i palnąć te frazesy. 

Kiedy mimo wszystko zaczęłam sprzątać te zgliszcza zwane "Moje Życie" coś się zaczęło zmieniać. Drobne kroki i próba walki zaczęły transformować powoli moje myślenie. Zamiast wyrzutów i rozdrapywania ran, zaczęła pojawiać się mała duma. Zaczęłam być dumna z siebie, że mimo wszystko próbuję. Szukam nowych rozwiązań a nie użalam się nad sobą.Tego było już aż nadto. I to był ten przełom. Nie chciałam już się karać i obwiniać a nagradzać za te małe kroczki do przodu. Z każdym malutkim sukcesem, a sukcesem może być już wstanie i wyjście do ludzi,czy szukanie pracy, zaczęłam siebie lubić a to już WIELKI krok naprzód. Poszukiwanie pasji i rozwijanie zainteresowań było kolejnym krokiem i balsamem na moją zwichrowaną duszę. Zachowanie zimnej krwi, gdy inni zawiedli lub zranili było kolejną potężną lekcją dla mnie i kształtowaniem charakteru, kóry jest i tak złożony.... (żeby nie powiedzieć tego utartego sloganu " Ty to masz Trudny Charakter) Bleee. Ile razy to w życiu słyszałam od rodziny Trudne to może być zadanie z matmy albo fizyka kwantowa.

I tak minęło kilka lat a ja mogę sobie w końcu powiedzieć to o czym czytałam te wszystkie mądre książki."Joanno Kocham Cię za to jaka jesteś. Za Twoją waleczność i szereg wad nad którymi możesz ciągle pracować. Za to że się podniosłaś i podnosiłaś za każdym razem kiedy kłody spadały Ci pod nogi" Jeśli próbujemy siebie ocenić to zróbmy to nie po tym jak upadamy ale jak się podnosimy. Bo życie na tej planecie w tym wcieleniu mamy jedno. Szkoda by było je zmarnować....

A skoro już o Miłości dzisiaj mowa to nikt inni nie zapewni nam jej prócz nas samych. Często szukamy jej na zewnątrz. Szukamu partnera który nas pokocha i wypełni emocjonalną lukę. Jednak to jest duży błąd. Jeśli my sami siebie nie pokochamy najpierw to jak ktoś inny ma to zrobić? Jak my mamy kogoś pokochać jak najpierw sami siebie nie potrafimy obdarzyć miłością? Wszystko wychodzi od nas. Dlatego Miłość Własna i Szacunek to pierwsze na co musimy się zdobyć. Bo kiedy ten ktoś odejdzie to co wtedy??? Będziemy nieszczęsliwi bo nie mamy miłości? Jesteśmi sami.No nie. Druga osoba ma być naszym partnerem, wartością dodaną do naszego życia. My mamy być kompletni zanim ktoś wkroczy do naszego życia..... Bo kiedy ta osoba odejdzie to my pomimo zranionego serca, smutku, dalej będziemy potrafili być szczęśliwi ze soba.

Ten urodzinowy weekend spędziłam  właśnie sama ze sobą. Plan A i B nie wypalił do czego przywykłam w tym roku więc sama dla siebie byłam towarzystwem. Bardzo dobrym towarzystwem dlatego dziura w niebie się nie stała bo Joanna została sama. Nowa sukienka była, prezent też, świeczka i życzenie pomyślane więc cała urodzinowa tradycja podtrzymana. ;-)

A wideo wyszlo przypadkiem,  pojechałam na polanę gdzie już kiedyś kręciłam filmik Bye Bye Summer pokontemplować z naturą. Przyroda to takie świetne naturalne doładowanie. Słoneczko, kocyk książka i stado komarów umiliło mi czas a że statyw zabrałam ze sobą to mamy efekt w postaci wideo i zdjęć. Chciałam żeby nie tylko oddało Miłość Własną ale i moją miłość do natury i naszej planety. Mam nadzięję, że się to udało....

Ja jestem jak zawsze z siebie dumna,..... I TY też bądź ;-)







Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger