Castelul Corvinilor, czyli zamek Korwina to pierwszy zamek jaki zobaczyłam w Rumunii. Nie mogłam się już doczekać jak wkroczę na pierwszy historyczny obiekt. Opuściliśmy Kluż w dość pochmurnym i lekko deszczowy klimacie. Miałam tylko nadzieję, że jak dojedziemy to nie popieści mnie deszcz.
Dotarliśmy do miejscowości Hunedoara bez żadnego problemu i nie musiałam nawet wyjmować parasolki. Ujrzałam średniowieczny zamek ze spiczastymi wieżami i przeszedł mnie lekki dreszczyk emocji. Chwila w kolejce i wkraczam przez mostek na dziedziniec zamku. Mijam jakąś Panią ubraną w średniowieczny kostium i zastanawiam się czy to może obsługa, która ma nas wprowadzić w dawny klimacik. Kiedy weszłam na główny dziedziniec zobaczyłam samochód z długim wysięgnikiem i po chwili zrozumiałam, że ta pani to nie pracownik zamkowy a aktorka bądź statystka bo kręcono właśnie coś kostiumowego. Tak więc zwiedzanie miało swoje ograniczenia bo oprócz ekipy zdjęciowej była jeszcze ekipa remontowa i tak my turyści wmieszaliśmy się w to wszystko.
Jeśli chodzi o historyczne tło tego miejsca to zamek swymi korzeniami sięga do XII i XIII wieku gdzie jego pierwotny kształt był twierdzą a wiek później jego właścicielami był ród Andegawenów. Kiedy ostatni potomek rodu, Karol III zmarł, Zygmunt Luksemburski przekazał Hunedoarę rumuńskiemu szlachcicowi Vojkowi. Po jego śmierci wszystko odziedziczył syn Jan Hunyady, który twierdzę zaczął powoli przebudowywać w zamek. Działo się to w latach 1440-1446, i w tym czasie powstały mury obronne, wieże, zamek właściwy oraz kaplica. Kolejni dziedzice to żona, później ich syn Maciej Korwin oraz ostatni właściciel rodu Jan Korwin syn Macieja. Później na przestrzeni wielu wieków zamek bywał w różnych rękach. Ostatnią prywatną właścicielką była Katalina Apafy. Później był w rękach rządu Austrii oraz Austro-Węgier a po I Wojnie Światowej przejął go rząd Rumunii.
Zamki średniowieczne są zwykle surowe w swoim wnętrzach więc dużego zdobnictwa i pięknych bogato urządzonych komnat tu nie było. Chyba większe wrażenie mimo wszystko zrobił na mnie z zewnątrz niż wewnątrz. Ale to tylko moja subiektywna opinia… Po zwiedzaniu można udać się na zakup pamiątek, pod zamkiem jest mnóstwo kramów, choć ja ograniczam się głównie do magnesów. Już dawno wyleczyłam się z kupowania głupot walających się po mieszkaniu. W pamiątkach jestem prawie tak wybredna jak w innych moich życiowych sferach. W przeciwieństwie do mojego taty, którego jak się spuści z oczu to zaraz by nakupował bzdetów.
Opuszczamy Hunedoarę i w drodze do Sybina, zajeżdżamy jeszcze do małej wioski Calnic. (Są różne wymowy: Kelnek, Kelling, Kellnek) Znajduje się tu zamek, którego nazwa pochodzi od możnych węgierskiego rodu Kelling. Powstały w 2 połowie XIII wieku jako warowna rezydencja księcia Chyl de Villa Kelnuk. Otoczony był wtedy murem obronnym z dwoma basztami. Później, bo w roku 1430 odkupili zamek miejscowi chłopi sascy, trochę go przebudowali, dodali kolejne baszty i pomieszczenia służące do schronienia dla lokalnej ludności. W XVI wieku wzniesiono wewnątrz kaplicę udekorowaną freskami. Unikatowy charakter i dobry stan zachowania zdecydowały o wpisaniu na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Przyznam że to miejsce mnie zauroczyło i wcale się nie dziwę, że zostało docenione i wpisane na Listę. Zaczęło trochę kropić więc wyciągnęłam swój parasol i wchodzę do środka. Nikogo nie było oprócz pracującej tutaj Pani. Przywitała nas, zaprosiła do zwiedzania i żeby nie było nasze zwiedzanie zaczęło się od zakupów lokalnych wyrobów trunkowych. Jak wspominałam kilka zdjęć wyżej, mój tata to shopoholic na wyjazdach i zaraz się rwie patrzeć co „lokalsi” mają ciekawego. W sumie to ciesze się że kropił deszcz bo dodało to fajnego klimatu. Zaglądaliśmy kolejno do budynków a potem wdrapałam się na basztę. Studnia mnie całkowicie zauroczyła. Taki relikt przeszłości idealnie pasujący w tym miejscu.
Nasz kolejny a raczej drugi dzień podróży, zgodnie z chronologią zwiedzania, zakończył się w Sybinie. Przyjechaliśmy tu koło 18. Udało mi się znaleźć hotelik w centrum z parkingiem, jednak nie udało nam się z niego skorzystać bo był mały, zajęty przez auta i dzięki Bogu, że u nich strefa parkowania jest tania jak barszcz w porównaniu z tym co się dzieje w Warszawie. Na obiadokolację próbowałam znaleźć coś oczywiście lokalnego rumuńskiego. Kilka spojrzeń na mapę googla i nie daleko, pomiędzy blokami znalazłam fajną restaurację La Dobrun. Było bardzo dużo jak nie głownie tylko Rumunów więc to dobry znak. W środku była sala z fajnym wystrojem takim w stylu folk. A jedzenie bardzo dobre. Spróbowaliśmy lokalne Ciorby, potrawkę podawaną w chlebie na bazie fasoli, warzyw i mięsa – coś jak u nas żur w chlebie. Zawijane w kapuście roladki a na deser Papanasze, czyli coś pomiędzy pączkiem a racuchem ze śmietaną i konfiturą jagodową. Pycha.Cenowo o wiele mniej niż w Klużu a zjedliśmy więcej. Polecam.
Mogę tylko powiedzieć, że mimo pochmurnej i deszczowej pogody (tylko ten raz się trafił) to był bardzo udany i ciekawy dzień. Następny będzie obfitował w jeszcze więcej wyjątkowych miejsc. Do zobaczenia w kolejnym poście.
Zamek Czocha był naszym pierwszym zamkiem na trasie zwiedzaniem Dolnego Śląska. Zajechałyśmy ok. 18 zobaczyć jak zamek wygląda nie mając jeszcze noclegu. Weszłyśmy za główną bramę, resztka turystów jeszcze kończyła zwiedzanie a ja delektowałam się obcowaniem z pięknym zabytkiem. Wiedziałam, że muszę mieć zdjęcia na słynnym najbardziej fotogenicznym mostku tylko jak to zrobić żeby ominąć turystów? Niestety zamek otwierają dopiero koło 9 rano i wcześniej się nie dostanę na teren chyba że……… jestem gościem hotelowym. Sprawdzałam na bookingu czy są wolne miejsca noclegowe i nie było, ale co szkodzi zapytać. Poszłam więc z lichą nadzieją co prawda ale miła pani na recepcji powiedziała, że mają wolny pokój. Co prawda nie na zamku ale w oficynie na wieży. A wszystko mi jedno myślę, mam dostęp do zamku i będę tu całą noc. Udało się. Wjechałyśmy autem za bramę i odetchnęłyśmy, że mamy gdzie spać i to w jakim miejscu. Zamek dysponuje kilkoma komnatami tematycznymi i zwykłymi pokojami, które uwaga…zajęte są przez kolonie. Normalnie dzieci sobie śpią na zamku bawiąc się w Harrego Pottera.. Trochę urok tego miejsca w moich oczach został zachwiany. W końcu czar takich miejsc istnieje przez ich trudno dostępność. Ale biznes jest biznes i zarabiać trzeba… A komnaty zarezerwowane są na miesiąc do przodu.
Poszłyśmy zobaczyć nasz skromny pokoik, w końcu Kopciuszek też od razu na zamku się nie znalazł, a Śnieżka zaliczyła noc w lesie i kwaterę z krasnalami. Od czegoś trzeba zacząć. Pogoda była super i słońce przebijało się przez chmury. Trochę zmęczona postanowiłam nie marnować czasu, szybki make up, sukienka, perły na szyję i ruszam zdobywać zamkowy mostek…. Spędziłyśmy trochę czasu szukając kadrów i próbując coś fotograficznego wyrzeźbić. Ci którzy byli na zamku i goście hotelu, głównie dzieci, wzięli mnie za Białą Damę. Słyszałam z oddali jak mówili „ patrz Biała Dama..” Wiadomo, każdy zamek swoją Białą Damę musi mieć i mi się też najwyraźniej fucha trafiła. Przypadkowo.
HISTORIA ZAMKU CZOCHA
Historia takich miejsc zawsze jest długa i zawiła w zależności od okresu historycznego, wszelakich wojen i zmieniających się właścicieli, dlatego nie będę się wdawać w chronologiczne szczegóły, bo już czytanie o tym wprowadziło moją głowę w historyczny mętlik i napływ informacji. Dlatego skupię się na ostatnich właścicielach. Jednak zanim o nich to symboliczny początek czyli kiedy zamek powstał. I to również jest nie do końca pewne bo datuje się powstanie w różnych źródłach na lata 1241-1243. Wzniesiony został jako twierdza obronna na skalnym cyplu zwanym Cisową Górą nad brzegiem Kwisy. Zamek zmieniał swoją formę a za rządów Friedricha Augusta prawię doszczętnie spłonął w 1793 roku. Przeskoczmy jednak o jeden wiek do przodu kiedy zamek dzierżyli ostatni właściciele Czocha czyli Ernest Gutschow z rodziną. Co ciekawe, jeśli chodzi o Ernesta to jest dużo ciekawostek. Rodzina Gutschow to zwykli ludzie, w znaczeniu lud a nie jakieś koronowane głowy czy potomkowie arystokratycznych rodów jakich kojarzymy z zamkami. Pradziadek Ernest był piekarzem. Sam Ernest wychował się w rodzinie handlowców – jego ojciec na przykład założył pierwszy niemiecki dom handlowy w Chinach. Rodzina po krachu wyemigrowała do Anglii a potem do Stanów gdzie osiadli w Kalifornii. Sam Ernst działał jako agent ubezpieczeniowy. Ożenił się z Josie Michalitschke. Razem z bratem Josephem założyli firmę działającą w branży tytoniowej – produkcja, import, sprzedaż tureckich papierosów, kubańskich cygar i kawy. Firma się świetnie rozwijała i przynosiła pokaźne dochody. W 1904 roku zawitał do Europy i został dyrektorem w kolejnej spółce. Tak więc pieniędzy mu nie brakowało. Czemu zakupił zamek Czocha niewiadomo ale zrobił tam swoją rezydencję i główną siedzibę. Oczywiście zanim tam zamieszkał, zaczął przebudowywać zamek. Koszt wyniósł 4 miliony marek a pracę zakończyły się w 1914 roku. Co do wnętrz i wyposażenia trwało to trochę dłużej. Jednak spacerując po zamku widać zamiłowanie Ernsta do średniowiecza gdyż taki właśnie charakter przyjął zamek. Wiele jest tajemnic z nimzwiązanych. Na przykład czemu zlecił budowę tajemniczych przejść i skrytek. Wyposażenie zamku było bardzo bogate obejmujące sztukę, wystrój, meble, antyki, księgozbiory. Biblioteka to było oczko w głowie właściciela i obejmowało 30 tysięcy pozycji. Ponoć kolejna tajemnica i sensacja zarazem to posiadanie przez Ernsta klejnotów carskiej rodziny Romanowów. Nie wiadomo czy tak było ale biorąc pod uwagę fakt, że po rewolucji październikowej w 1917 roku uciekający Rosjanie zatrzymywali się w zamku Czocha otrzymując tu schronienie ( ale nie za darmo jak wiadomo) mogli więc płacić różnymi kosztownościami. W końcu Ernst miał w swojej kolekcji bogatą kolekcję rosyjskich dzieł sztuki.
Ernst wraz z rodziną, a miał trzy córki i syna mieszkali tu do 1945 roku. W styczniu uciekli do Niemiec i zatrzymali się w Dreźnie a potem udali się do Bad Wildungen. Ernst zmarł na nowotwór w 1946 roku a jego żona 6 lat później w Monachium.
Co ciekawe zamek nie został zniszczony przez Sowietów. Istna sensacja! Jak wiadomo sowiecka swołocz niszczyła wszystko, grabiła i paliła jak leci. Nad Czocha chyba coś czuwało bo zamek jak i jego wnętrza przetrwały. Wiadomo, że przy inwentaryzacji co bardziej lepkie rączki wyprowadziły z zamku co się dało, na przykład skarbiec i pewnie wiele innych rzeczy o których się nie dowiemy. Zamek w 1952 roku przejęło Ludowe Wojsko Polskie i zrobiło sobie tutaj Wojskowy Dom Wypoczynkowy. Pamiętajmy to była komunistyczna Polska służąca wiadomo komu. Dopiero pod koniec XX wieku zamek został otwarty dla turystów. Czyli po sowieckiej okupacji naszego kraju.
ZWIEDZANIE ZAMKU
Żeby móc zobaczyć komnaty, trzeba zapisać się na konkretną godzinę zwiedzania z przewodnikiem. Wtedy przez ok. 1h zostaniemy oprowadzeni po komnatach i dowiemy się o jego historii znacznie więcej niż Wam to napisałam więc warto. Komnaty tematyczne są niedostępne ( niestety) jeśli są goście. Natomiast piękną komnatę Ernsta z wielkim łożem i baldachimem zobaczymy. Można ją wynająć i robią to głównie pary albo na noc poślubną albo na rocznicę (koszt to 1.000 zł) jednak nie może to kolidować ze zwiedzaniem i do 9 rano trzeba ją opuścić. Na pewną wielką atrakcja jest przechodzenie przez tajemne korytarze. Są przypuszczenia że były one zrobione dla masonerii aby mogła niepostrzeżenie wchodzić do zamku. Znaki masońskie są również widoczne w niektórych zdobieniach w komnatach.
LEGENDY ZAMKU CZOCHA
Tak, są tu pewne legendy, dlatego mnie wzięto za Białą Damę zamiast za królewnę.
Niewierna Urlika
Jeden z właścicieli zamku Joachim von Nostitz pojął za żonę piękną Ulrikę. Młoda para bardzo się kochała. Kiedy wybuchła wojna Joachim musiał opuścić swoją ukochaną. Gdy powrócił na zamek stęskniony do swojej żony wielkie było jego zdziwienie, gdy się okazało że Ulrika spodziewa się dziecka, którego on ojcem w żaden sposób nie może być. Przygotował więc okrutną karę, w końcu musiał pokazać i dać przykład, szczególnie tym którzy widzieli i plotkowali o tym jak np. służba. Gdy Ulrika powiła dziecko, kazał nowo narodzone niemowlę żywcem zamurować w kominku, a swoją wiarołomną żonę wepchnął do studni na zamkowym dziedzińcu. Czasem ponoć słychać kwilenie dochodzące z kominka, to duch zamordowanego niewinnego niemowlęcia... i słychać też czasem lament jego matki, dochodzący z dna studni. Nic nie słyszałam, ale odbyłam wieczorną rozmową z panią z recepcji która wcześniej była tu przewodnikiem i ponoć zamek przepełniony jest duchami. Czasem coś spada, czasem zmienia miejsce, ponoć w kuchni też jest sporo duszków. Jakaś kobieta medium która zwiedzała zamek nie weszła do jednej z komnat bo była przepełniona dziwną energią. No cóż może tak jest, w końcu cały świat to jedna wielka energia, kto tam wie. Jak kiedyś zanocuje na zamku to sprawdzę.
Biała Dama Zamku Czocha
Białą damą zamku jest Gertruda, która w czasie wojen husyckich za kilka złotych monet wydała zamek obcym. Kiedy został on odbity Gertrudę ścięto. Według legendy nie chcieli jej nawet w piekle, dlatego też jej duch błąka się w zaświatach, a regularnie raz w roku (w dniu w którym dokonała zdrady) odwiedza zamek i rozrzuca złote monety.
Nie wnikam w prawdziwość legend, których jest za pewne więcej. Ja nie rozrzucałam złotych monet ani nie słyszałam niczego oprócz dzieci ganiających w czarnych pelerynach udających Harrego Pottera.
Cieszę się, że jeden z piękniejszych zamków jest już odhaczony na mojej liście. Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócę zanocować w komnatach zamkowych a może i nawet w tej najpiękniejszej z wielkim łożem z baldachimem. Póki co czekam na księcia albo chociaż dzielnego rycerza, który mnie tam zabierze.
VIDEO PLUS BAJKA, - CZYLI MAŁY TWÓRCZY BONUS; FILM NA KOŃCU POSTA....
Pewnego dnia we współczesnym świecie Zagubiona Królewna trafiła na Zamek Czocha. Nigdy wcześniej tu nie była. Przysiadła na kamiennym murku patrząc jak ostatnie promienie słońca przebijały się pośród konarów drzew. Rozmyślała czy kiedykolwiek odnajdzie ją jakiś królewicz bądź dzielny rycerz. Jednak to nie była zwykła królewna co tylko czeka. To byla ciekawa świata wojowniczka, która nie da zamknąć się w komnacie na wieży. Postanowiła więc wejśc do zamku, jednak zanim to zrobiła trochę pobiegała po niezwykłym mostku. Gołe stopy wprawiały w ruch jej białą suknię a sznur pereł zdobił jej szyje. Biało szary kocur bacznie obserwował jej kroki i wylegiwał się na zamkowym dziedzińcu zastanawiając się zapewne co ta niewiasta tu wyrabia. Kiedy Zagubiona Królewna w końcu weszła do środka, zobaczyła piękne komnaty. Poznała również historię zamku. Czy tu zostanie? A może wyruszy dalej poznawać nowe miejsca i tajemnicze zamki? Czy któś niezwykły stanie na jej drodze? To może poznamy już w innej historii...
Podążając za jeszcze nie
odkrytymi pałacykami na Mazowszu przyjechałam do Opinogóry śladami poety
Zygmunta Krasińskiego.Pałacyk jest w
stylu neogotyckim i był to prezent ślubny od ojca Zygmunta, gen. Wincentego. Sam
pałacyk został wybudowany w pierwszej połowieXIX wieku. Był stopniowo rozbudowywany, jednak działania wojen sprawiły
że pałac został zniszczony. Dopiero w latach 50-tych XX wieku zdecydowano o
jego odbudowie i zgromadzono w nim pamiątki po rodzinie Krasińskich tworząc tym
samym Muzeum Romantyzmu.
Zakupiłam tutaj kolejną książkę Magdaleny Jastrzębskiej pt. „Pani na Złotym
Potoku” dzięki której mogłam dowiedzieć się coś więcej o rodzinie Krasińskich.
Nasz poeta nie wypada jakoś wybitnie
pozytywnie. Nie należał on do mężczyzn zakochanych i wiernych swojej żonie.
Wręcz przeciwnie, jego wielką miłością była Delfina Potocka, którą poznał w
Neapolu w wieku 26 lat. Mówiono wtedy, że był to jeden z najsłynniejszych romansów epoki romantyzmu. Cóż, Delfina była
piękną kobietą, oprócz tego była sprytna
i potrafiła swoje walory wykorzystać.
Była próżną i egzaltowaną snobką,
która lubiła pokazywać swoją wyższość nad zwykłym i szarym
otoczeniem. Można by porównać ją do
ówczesnych pustych „celebrytek”, które myśląc, że zgromadziły wokół siebie marną
publikę, uważają się za kogoś lepszego. Różnica polega tylko na tym, że kiedyś
trzeba było mieć dobre pochodzenie a teraz wręcz przeciwnie. Im większe
prostactwo tym większa atencja. Wróćmy jednak z
powrotem do XIX wieku. Nasz Zygmunt wpadł jak śliwka w kompot z tym
swoim uczuciem do Delfiny jak typowy facet, co to poleci w pierwszej kolejności
na wygląd a nie osobowość. Ona natomiast
miała męża jednak szczęśliwa w tym związku nie była. Rekompensowała to sobie
pieniędzmi, kontaktami, urodą co spowodowało, że stała się taka próżna i egzaltowana. Była prawdziwą „Lwicą
Salonową” która inspirowała m. in.
naszego Chopina.
Jednak ojciec wybrał Zygmuntowi
żonę, a została nią Eliza Branicka. Co prawda matka Elizy nie była zbytnio
zachwycona tym wyborem bo widziała dla córki kogoś innego. Niemniej jednak
Zygmunt oczarował Elizę i oświadczył się
jej na początku 1843 roku. Nie miał zamiaru oczywiście rezygnować ze swojej
wielkiej miłości czyli Delfiny, z którą spędził upojny miesiąc we Francji tuż
przed ślubem. O Boże drogi czy to kiedyś czy dziś mężczyźni jednak potrafią
rozczarować swoim zachowaniem. Ślub odbył się 22 lipca a załamany Zygmunt żalił
się w listach do ukochanej o swoim
nieszczęściu i cierpieniu. Eliza była za to zakochana w mężu, jednak w tym
związku zawsze pozostawała Delfina.
Eliza, w przeciwieństwie do Delfiny była kobietą łagodną, spokojną o
romantycznym usposobieniu. Była bardzo inteligentna, kompromisowa, miała
zasady i odznaczała się wielką godnością
i siłą charakteru. Od razu ją polubiłam J
Co ciekawe do skonsumowania małżeństwa doszło dopiero pół roku po ślubie bo
nasz Zygmunt uważał ten akt za „gwałt na samym sobie” Para doczekała się czwórki dzieci : Władysława, Zygmunta, Marii
i Elizy. Życie z Zygmuntem do łatwych
nie należało, przez co nazywano ją „aniołem dobroci”. Życie w trójkącie to
wyzwanie dla każdej kobiety, której zależy mimo wszystko na mężu i rodzinie.
Mężu, który potrafił być dodatkowo tak wyrachowany, że zabrał swoją żonę w
podróż do Nicei razem z kochanką i wymagał od żony aby okazała jego
przyjaciółce „serce i sympatię” No na takie pomysły to tylko facet może
wpaść. Jakby tego było mało Zygmunt
ciągle cierpiał na różne choroby, a że wiadomo jak to z artystami bywa jego
stany chorobowe potęgowały narzekanie i upajanie się własnym cierpieniem. Miał
bogato rozwiniętą hipochondrię. Stanowiło to też świetny powód aby w ramach
wszelakich kuracji podróżować po uzdrowiskach z kochanką. Cały ten „manage a
trois” odbił się też na zdrowiu Marii u której stwierdzono wycieńczenie i zły stan
nerwowy. Delfina potrafiła też najechać
ich w domu i szarogęsić się jak Pani na włościach rozporządzając służbą
Krasińskich jak swoją i będąc lekko mówiąc „niegrzeczną” w stosunku do Elizy, która w przeciwieństwie do tej egzaltowanej rozhisteryzowanej Lali miała wielką
klasę i traktowała jej zachowanie jak kobiety z nizin społecznych. Mimo
wszystko Maria jak dobra i oddana żona trwała przy mężu i pielęgnowała go w
jego licznych chorobach. Rodzina dużo podróżowała po Europie jednak Eliza lubiła
spędzać czas w Polsce. Zresztą prowadzenie domu, wychowanie dzieci i wszystkie
rzeczy z tym związane były na jej głowie.
Czasem ciężki i okrutny los nie
oszczędzał rodziny Krasińskich.
Najmłodsza córka Eliza zachorowała na ból gardła. Niestety zrobił się
wrzód i dziecko udusiło się. Maria bardzo to przeżyła nawet Zygmunt zawsze
zajęty głównie tylko sobą dostrzegł u żony ciężki stan i zaczął w końcu
zachowywać się choć trochę jak zatroskany, prawdziwy mąż co przejawiło się w
czulszych listach do żony. Maria z dziećmi wyjechała na jakiś czas do Francji.
Zaledwie rok później zmarł ojciec poety Władysław a Zygmunt na początku roku
1895 mocno podupadł na zdrowiu. Niestety tym razem się nie udało i Krasiński zmarł w nocy 23 lutego w otoczeniu rodziny w Paryżu. Jego prochy
przywieziono do Opinogóry gdzie spoczęły w Mauzoleum Krasińskich.
Po tych tragicznych wydarzeniach
w życiu Marii zaświeciła się iskierka nadziei na lepsze jutro. Wyznaczony jeszcze za życia Wincenta kuzyn
Ludwik Krasiński po śmierci Zygmunta zajął się wszystkimi sprawami majątkowymi.
Bardzo się z Marią polubili. Był to człowiek całkowicie odmienny od Zygmunta,
więc nie dziwota, że Maria w końcu się w nim zakochała. Wbrew wszystkim
przeciwnym opiniom para wzięła ślub w 1860 roku. Maria niedoczekana się
potomstwa z Ludwikiem gdyż jedyne dziecko
nim poroniła. Za to jej dzieci bardzo pokochały Ludwika. Następne lata
rodzina spędzała częściowo za granicą a częściowo w Polsce. Maria dbała o
edukacje swojej córki Marii Beatrix, która miała lotny umysł i bardzo szybko się uczyła. Jej
starszy brat Zygmunt niestety był słabego zdrowia i w wieku 21 lat zmarł co spowodowało
kolejny cios dla rodziny Krasińskich.
Następne lata upłynęły rodzinie
na podróżach między Polską a Europą, kształcenie dzieci, w międzyczasie brat
Marii Władysław wziął ślub z Różą Potocką. Doczekali się trojga dzieci jednak
Władysław odziedziczył po ojcu skłonność do gruźlicy i na tą chorobę przedwcześnie
zmarł. Nasza Maria była bardzo związana z bratem przyjacielską więzią. Mniej
więcej w tym samym okresie miała szansę zostać żoną króla Szwecji Karola XV,
który zobaczył portret Marii przypadkowo podczas podróży. Były poczynione
przygotowania do zaręczyn jednak wszystko było trzymane w tajemnicy. Niestety,
król zmarł nagle a tron Szwecji przypadł jego młodszemu bratu. Marii pozostało
czekanie na kolejnego wybrańca losu. Zanim to nastąpi, wydarzy się jeszcze
jedna strata w rodzinie. 15 maja 1876 roku odchodzi Eliza nabawiając się śmiertelnego
w skutkach zapalenia płuc. Cały majątek pozostawiła w spadku swojemu mężowi
Ludwikowi.
Ponoć kto czeka to się doczeka i
na drodze Marii w końcu stanął mężczyzna. Prawdziwy gentleman hrabia Edward
Raczyński. Przystojny, inteligentny, czarujący, światowy, no typ który podobał
się kobietom. I trzeba dodać że nie tylko Marii wpadł w oko. Jeszcze jedna
kobieta się mocno w nim podkochiwała a była to …. Szwagierka Marii, Róża
Potocka. W ostateczności Edward wybrał Marię, nie będę słać tu teraz domysłów
że „poleciał” na jej fortunę. Zresztą przed zawarciem małżeństwa 9 kwietnia
1877 roku została podpisana intercyza o rozdzielności majątkowej. Maria mogła
dysponować wszystkim co posiadała samodzielnie. Na ślubie nie pojawił się
jednak stryj- ojczym Marii Ludwik, który nie aprobował tego wyboru. Nasz
kawaler w oczach Ludwika „jawił się jako człowiek prawie bez pieniędzy, na
skraju bankructwa,” Mało tego nie należał do osób pracowitych i nie miał w ogóle
głowy do interesów.
Na początku małżeństwa Maria była
bardzo szczęśliwa, doczekała się z Edwardem jedynego syna Karola. Ich życie
było dzielone pomiędzy pałac w Rogalinie, gdzie Maria czuła się wyjątkowo
dobrze a pałac w Złotym Potoku. To Wincenty kupił dawno temu dobra potockie dla
Zygmunta i to tutaj miała się mieścić siedziba rodu Krasińskich. Jednak
historia potoczyła się inaczej i miejsce to trochę podupadło, ponieważ rzadko tu
przyjeżdżano. Do czasu aż zawitała tu nasza świeżo upieczona hrabina Raczyńska i
postanowiła zrobić tu porządek. Z czasem w małżeństwie Raczyńskich zaczęły
pojawiać się rozbieżności. Dwa silne charaktery i indywidualności łatwo ze sobą
nie miały. Edward to była dusza towarzystwa która świetnie odnajdowała się na
salonach Maria wręcz przeciwnie szukała ciszy i spokoju a wielki świat
przepełniony snobizmem ją męczył. Nie to co Edward, który sypał historyjkami i
żartami jak z rękawa i uwielbiał być w centrum zainteresowania. Takie
rozbieżności prowadziły do częstych spięć i kłótni.
Jaka była Maria? Mówiono o niej
często „kobieta egzotyczna” albo „ trochę zwariowana” A to dlatego, że nie bała
się mówić co myśli, nie podążała często utartym szlakiem arystokratycznego
świata w którym się znajdowała. Była
wymagająca w stosunku do otoczenia a
często snobistyczny i próżny świat ją wręcz drażnił.
„Nie tęskno mi do ludzi, których
bym mogła zastać w salonie, którzy są zdolni rozprawiać całymi godzinami o
intrygach buduarowych i toaletach….” Nie znosiła dwulicowych ludzi, obłudy i
nie raz zdarzyło się jej nie kryć oburzenia, mimo że damie nie przystawało
takich rzeczy głosić. Wolała otaczać się inteligencją, artystami, uczonymi i
ludźmi którzy mieli „ dżentelmeństwo w ułożeniu i postępowaniu”. A jak nie
trawiła dorobkiewiczów i ludzi którzy mimo sfery w której się znajdowali w
głowie dużo nie mieli. Aż przytoczę tu cytat Marii „Tacy ludzie cisną do
salonów Deotymy a jednego z jej wierszy nie przeczytali, bo na polską książkę
szkoda i czasu i pieniędzy”. Uwielbiam
już ją. Kto umie czytać między wierszami i trochę mnie zna, nawet po moich
blogowych tekstach to wie o czym mówię. A
dobroczynność na pokaz, tu dopiero Maria była zniesmaczona. Była patriotką. Nie bała się krytykować nawet
kobiet ze swojej sfery gdzie mąż zapewniał strumień pieniędzy a dzieci to tylko
wystrojone lalki na pokaz. Nie potrafiła zrozumieć „wielkich dam”, które wydawały fortunę na paryskie stroje.
Maria całą swoją toaletę zamawiała w Polsce i nawet sprowadzała specjalnie
jeśli była za granicą. Dla niej to był obowiązek jako klasy uprzywilejowanej
wspierać polski przemysł. Cóż za
analogia występuje tu pomiędzy czasami Marii a naszymi. Widać, że nie ważne czy
to XIX czy XX wiek. Ludzka natura się nie zmienia.
Otoczenie się tylko zmienia.
Hrabina Raczyńska jawi się jako
osoba o niezależnych poglądach, odważna o niezwykłym zmyśle obserwacji świata i
ludzkiej natury. Nie bała się mówić i pokazywać tego co myśli nawet jeżeli było
to odmienne od większości osób które ją otaczało. Niestety nie zjednywało to przyjaciół i często
czuła się samotna. Jak ja doskonale ją rozumiem i ile z hrabiną mam wspólnego.
Myślę, że byśmy się bardzo dobrze porozumiały ze sobą i może nawet
zaprzyjaźniły. Takie porozumienie dusz miała tylko ze swoim bratem Władysławem.
Życie małżeńskie z
Edwardem stawało się coraz trudniejsze, Maria zaczęła podupadać na zdrowiu.
Edward nie wykazał się wsparciem dla Marii, a należy pamiętać, że były to czasy
gdzie mężczyźnie wybaczało się wszystko a kobiecie nic. Maria zabrała Karolka i
wyjechała do Włoch. Tam nawiązała mocną i silną przyjaźń z Anielą Trypplin.
Zdrowie jednak nie ulegalo poprawie a stosowanie morfiny przez lekarzy jako
lekarstwa miało niestety zły wpływ na organizm i często prowadziło do
morfinizmu.
Maria zmarła 24 sierpnia 1884
roku w Trydencie. Ciało sprowadzono do kraju i pochowano w mauzoleum w
Rogalinie. Dwa lata po jej śmierci Edward ponownie się ożenił i to z wcześniej
odrzuconą szwagierką Marii Różą, która w wieku czterdziestu lat dała mu pierwszego syna Rogera a dwa lata później
Edwarda, który zostanie polskim dyplomatą, politykiem i prezydentem RP na
uchodźstwie w latach 1979-1986. Syn Marii Beatrix Karol wychowywał się razem z
dziećmi Róży i Edwarda oraz kuzynostwem czyli dziećmi Rózy z pierwszego
małżeństwa. Został spadkobiercą Złotego Potoku. Doczekał się czwórki dzieci ze
swoją żoną księzniczką Stefanią z czego dwójka dożyła wieku dojrzałego.
Na tym zakończę historię rodziny
Krasińskich. Mam nadzieję że zachęci to Was do przeczytania książki na podstawie
której powstał ten tekst pt: „ Pani na Złotym Potoku” Magdaleny Jastrzębskiej,
a także poszperania co działo się dalej ze Złotym Potokiem, a także jaką żoną
była Róża i jak układało się jej z Edwardem. Jeśli chcecie zobaczyć wnętrza
pałacu w Opinogórze, dworku i oficyny to zapraszam na mój krótki film w stylu
vintage.