Co zobaczyć nad jeziorem Como? Wyprawa do Varenny i Bellagio

Co zobaczyć nad jeziorem Como? Wyprawa do Varenny i Bellagio

fashionable trips, zwiedzanie Varenny i Belagio, podóże po Włoszech

Jezioro Como to chyba jedno z najpopularniejszych w tym rejonie. Znajdują się tu małe kolorowe miasteczka, które przyciągają sporą ilość turystów. Tym razem dobrze sprawdziłyśmy gdzie dokładnie dojeżdża pociąg :-) Ciężko nam było się zdecydować ale wybrałyśmy Varennę i to był chyba najlepszy wybór jaki mogłyśmy zrobić. Pociąg jechał wzdłuż jeziora, więc  patrzyłyśmy sobie na widoki i pilnowałyśmy  czy napewno jedziemy dobrze. Nie chciałyśmy znowu popełnić błedu z naszej wyprawy do  Stresy.

W Varennie dowiedziałyśmy się, że pływają stąd statki i promy do sąsiednich miasteczek w tym możemy dostać się do Bellagio, jednego z najładniejszych.  Tak bowiem  napisali w naszym przewodniku. Szkoda, że ani słowem nie wspomnieli o Varennie i możliwości przedostania się stąd do innych miasteczek. W przeciwnym wypadku trzeba by było objeżdżać jezioro samochodem. Nasz przewodnik był wyjatkowo słaby i na dodatek napisany z błędami.

Varenne zostawiłyśy na koniec i szybko kupiłyśmy bilety na statek do Bellagio. Trzeba sprawdzać gdzie dany statek płynie, ponieważ objeżdżają one czasem kilka miasteczek na raz.
Bellagio okazało się bardzo zatłoczone, w końcu do dużych nie należy. Udałyśy się w stronę ogrodów, bo ponoć warto zobaczyć, jednak dochodząc na miejsce, rzuciłam okiem na plan  i bardziej przypominało to zwykły park niż ogrody a perspektywa wydania kilkunastu euro na popatrzenie sobie na trawę i drzewa nie wydała się aż tak kusząca. U nas jest takich obiektów mnóstwo i to za darmo.  Weszłyśmy więc w szereg uliczek pomiędzy kolorowymi kamieniczkami.
Niestety łażenie w tłoku, i szukanie odrobiny spokoju okazało się płonnym marzeniem, wiec raczej szybko obeszłyśy to co chciałyśmy zobaczyć. Na powrót trzeba było sporo czekać, jakaś dezorganizacja się wdała i ciężko było tych włochów zrozumieć bo co jakaś łódka dobijała, to okazywało się, że nie wypływa tu co potrzeba. Nie ma co czasem zdawać się na te ich grafiki i rozkłady godzinowe. Gdybyśmy to zrobiły, to rzeczywiście miałybyśmy godzinę  w plecy. Jednak rzuciłyśy sie w mały bieg w stronę promu, który kawałek dalej dobijał do brzegu (dzięki Bogu, że wyrosłam już ze zwiedzania co poniektórych miejsc w szpilkach).  Akurat zabierał samochody bezpośrednio do Varenny i można było spokojnie się zabrać.

Varenna dla nas okazała się ładniejsza i spokojniejsza niż Bellagio. Można było tu spokojnie pospacerować, ludzie byli już bardziej rozproszeni a same miasteczko było bardziej rozległe niż Bellagio. Nie wiem jak można było nie napisac o tym miejscu w przewodniku. Spacerowanie tutaj było o wiele bardzie przyjemne niż w Bellagio. Mimo wszystko oba miasteczka są warte zobaczenia a jak ma się więcej czasu można statkiem opłynąć znacznie więcej.

BELLAGIO







VARENNA




W stresie do Stresy

W stresie do Stresy


Pora powrócić trochę do wspomnień z pobytu we Włoszech. Czas tak szybko płynie, że ciągle go mało, aby usiąść i napisać coś ciekawego. Cofnijmy się więc do końca sierpnia.
Po dwóch dniach pobytu w Mediolanie postanowiłyśmy wybrać się nad jezioro Maggiore. Zastanawiałyśmy się tylko co wybrać Stresę czy Verbanię. Sprawdziłam, że obie miejscowości są ciekawe i warte zobaczenia ze względu na wyspy na jeziorze, na które można popłynąć i zwiedzić. Poza tym są blisko siebie, wiec stwierdziłyśmy, że jak starczy czasu może zobaczymy obie. Ta podróżnicza zachłanność dała się nam jednak we znaki.

Wsiadłyśmy do pociąg na dworcu Milano Centrale i wyruszyłyśmy w stronę Verbani. Kiedy pociąg zatrzymał się w Stresie coś mnie tknęło. Patrzę na mapę w telefonie i naszą lokalizację i coś się nie zgadza. Teoretycznie zaraz powinnyśmy wysiąść ale coś tu nie gra. Verbania bowiem znajduję się po drugiej stronie jeziora. Nigdy bym nawet nie przypuściła że Włosi nazwą dwie miejscowości tak samo!!! O co tu chodzi?

Verbania na której my szybko wysiadłyśmy okazała się jakąś dziurą, gdzie kompletnie niczego nie ma. Ta do której miałyśmy jechać jest gdzie indziej i żaden pociąg tam nie dojedzie bo nie ma tam torów! Super. Utknęłyśmy na dziadowskim dworcu, gdzie siedziałyśmy godzinę czekając na jakikolwiek pociąg powrotny. W ostatnim czasie życie wytrenowało we mnie cierpliwość, opanowanie i nie przejmowanie się pierdołami i kłodami jakie los rzuca nam pod nogi. Grzecznie posiedziałyśmy na dworcu bo nawet nie było gdzie się przejść. Gdy dojechałyśmy do Stresy pogoda zaczęła się zmieniać. Na niekorzyść. A my nawet parasola nie mamy. Trudno. Nie mam wpływu na siły natury więc jak mi przyjdzie zmoknąć to nic się nie stanie. Z cukru nie jestem. Kiedyś się przejmowałam takimi głupotami, teraz biorę życie takie jakie jest, a to czego nie mogę zmienić, akceptuję.
Doszłyśmy szybko nad samo jezioro i wykupiłyśmy wycieczki na dwie wyspy. Zastanawiałyśmy się chwilę na które popłynąć. Ciekawe czy pan, który nam oferował bilety na łódź ma tak jak ja wytrenowaną cierpliwość do niezdecydowanych turystów? Wybrałyśmy  w końcu optymalnie dwie: Pescatori i Bella.

Pescatori była pierwszą do której dobiła nasza łódka. Ludzi było sporo bo teren ograniczony. Nie tracąc czasu bo lekko zaczęło mżyć, zaczęłyśmy obchodzić wysepkę. Kolorowe budynki, które byłyby bardziej kolorowe w słońcu niż w chmurach, były pełne knajpek i sklepów. W sumie zrobiłyśmy zdjęcia, obeszłyśmy szybko i wróciłyśmy na łódź. Widok z wyspy na góry był naprawdę fajny nawet w tych zmieniających się  ponurych chmurach. Zastanawiałam się jakby to wszystko wyglądało w promieniach słońca. Druga wyspa Bella zawdzięcza swoją nazwę od imienia Izabeli, żony hrabiego Karola III, który w 1623 roku zaczął budować tutaj pałac dla swojej żony. Znajduję się tutaj tarasowy ogród włoski w którym zamieszkują ponoć białe pawie.  Nie kupiłyśmy jednak biletów na zwiedzanie. Kolejne 10 euro, na miejsce niewiadomo nawet czy warte wydania takich pieniędzy a ogród jak lunie deszcz i tak byłyby nie do zobaczenia. Skupiłyśmy się bardziej na fotografowaniu bo za dużo chodzenia tu nie było i podobnie jak na Pescatori były tutaj sklepiki i jakieś knajpki, żeby ludzie mogli zostawić kasę.

My postanowiłyśmy zjeść obiad w samej Stresie. Wybrałyśmy knajpkę na rynku i to była idealna pora bo jak tylko siadłyśmy lunął deszcz. Oczywiście zamówiłam kolejny makaron tym razem pene z ragu. Koperto o dziwo nie było a sam makaron kosztował 6 euro. Hmmm, cena nie za wysoka, więc i makaron był nie za wysokich lotów, ale pal licho ważne, żeby się najść i na głowę nie kapie.

Udało nam się nie kupować parasolki podczas całego dnia zwiedzania, więc mimo słabego początku naszej podróży, zakończyłyśmy ją całkiem dobrze zwiedzając to co zaplanowałyśmy i pomimo deszczu wróciłyśmy suche. I czy to nie jest powód, żeby będąc w Stresie nie mieć stresa?

Buziaki
Jo


















Wyprawa do......parku

Wyprawa do......parku

Sukienka Orsay, fashionable trips, moda, fashion, sukienki różowe,

Jeszcze tydzień temu była piękna pogoda i ciepełko, a teraz trzeba wyciągnąć szaliki i czapki. Na szczęście tu jeszcze wspomnienie lata. Zdjęcia robiłyśmy na spacerze w parku Moczydło. Co ciekawe nie pomyślałabym, żeby w takim pniu drzewa urządzić mini bibliotekę. Pomysł super, zresztą jak widać nawet natura zachęca do czytania, ponieważ w dobie telewizji i Netflixa ludzie zapominają o wartości książek i czerpania przyjemności z czytania. Dla mnie jesień i zima to przyjemna pora na zatopienie się w ciekawej lekturze, więc pora szykować jakieś ciekawe pozycje na najbliższe pół roku :-)

Sukienka Orsay, fashionable trips, moda, fashion, sukienki różowe,




Sukienka Orsay, fashionable trips, moda, fashion, sukienki różowe,


Sukienka Orsay, fashionable trips, moda, fashion, sukienki różowe,

Sukienka Orsay, fashionable trips, moda, fashion, sukienki różowe,

Bye, Bye Summer

Bye, Bye Summer


Niestety, lato się kończy i przychodzi jesień a tuż za nią kroczy zima. Przed nami pół roku zimna, deszczu, chmur, braku naturalnej witaminy D i tak krótkiego dnia, że jak się wraca do domu to już się nic nie chce. Trzeba będzie opracować półroczny plan przetrwania i nie załamania się, jednak zanim do tego przystąpię kilka zdjęć zrobionych na wycieczce rowej razem z mamą.

Oczywiście nie jechałam w sukience na rowerze. Przebrałam się za krzaczkiem, aby godnie pożegnać się ze słońcem. Odtańczyłam nawet taniec pożegnalny, mam nadzieję, że Pani Lato to doceni i szybko do nas wróci.

See you soon,
Jo






Zwiedzamy Pawię, Italy

Zwiedzamy Pawię, Italy



Po Mediolanie przyszła kolej na pierwszą wycieczkę poza miasto. Nasz wybór padł na oddaloną ok 30 km od Mediolanu Pawię. Miasteczko zaczęłyśmy zwiedzać od dotarcia nad wybrzeże rzeki Ticino gdzie znajduje się kamienno ceglany most Ponte Coperto. Od mostu w stronę południową odchodzi główny deptak miasta - Corso Strada Nuovo. Szłyśmy sobie co i raz zbaczając albo w prawo albo w lewo. Tak dotarłyśmy do bazyliki San Michele Maggiore. Później poszłyśmy w drugą stronę i patrzyłyśmy co nam wyrasta po drodze. Był to spontaniczny spacer nie trasami wyznaczonymi w przewodniku bo po Pawi spaceruje się intuicyjnie. Przydreptałyśmy do XI-wiecznej wierzy Torre Civica, doszłyśmy też do głównej siedziby uniwersytetu, która mieści się w neoklasycystycznym budynku z 1771 roku zaprojektowanego przez Giuseppe Piermariniego.

W trakcie naszego zwiedzania dopadło nas mocne pragnienie i zaczęłyśmy rozglądać się za jakimś sklepem spożywczym. Niestety, nie okazało się to łatwe zadanie. U nas praktycznie za każdym rogiem znajdzie się jakiś sklep gdzie można dostać wodę. Tutaj, możesz dostać ciuchy i buty za każdym rogiem, ale tym niestety pragnienia nie ugasisz. Zaczynała dopadać nas desperacja i powątpiewanie, ale jak się szuka to się znajdzie a wytrwałość zostanie nagrodzona. W ten oto sposób ukazał się Carrefour express bo to najczęściej przewijająca się sieciówka spożywcza.

Po chwilowym odpoczynku i schłodzeniu sie sowicie wodą (jakie to wtedy szczęście było), poszłyśmy zobaczyć nieopodal zamek Viscontich otoczony parkiem znajdujący się na Piazza Castello. W 1525 roku rozegrała się tutaj słynna bitwa pod Pawią, która była kulminacją wojen włoskich. Mieści się tutaj siedziba muzeum miejskiego. My byłyśmy już po zamknięciu ale i tak byśmy już nie wchodziły. Zamek w Mediolanie ze zbiorami nam wystarczył. Tutaj wstęp 6 euro. Spod zamku ruszyłyśmy w kierunku Piazza della Vittoria, na którym kiedyś znajdował się targ. Teraz są tu knajpki i my w jednej przysiadłyśmy na makaron. Ja zamówiłam spaghetti carbonara, które było raczej carbonara ala jajecznicza. Moja siostra troszkę lepiej wyszła zamawiając bolognese. Ja już nie rozumiem tych Włochów. Czy oni nie potrafią dobrze swoich potraw gotować? Ręcę mi opadły, ale że byłam głodna a jajecznice generalnie lubię więc zjadłam ten obiad z nutą śniadania. A, zapomniałabym, koperto było -  dwa euro ale machnęłyśmy ręką bo wyboru knajp za bardzo nie było.
Pawia to ciekawe miasteczko i przyjemna odskocznia od zatłoczonych turystami ulic Mediolanu. Polecam, mimo makaronu-jajecznicy na talerzu i braku sklepów spożywczych na trasach zwiedzania :-)

P.s W trakcie naszego speceru narafiłyśmy na ekipę filmową. Była kręcona jakaś scena z okresu II Wojny Światowej. Jak widać moda na wojenne produkcje nie tylko jest w Polsce.















Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger