Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W MIEŚCIE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W MIEŚCIE. Pokaż wszystkie posty
Fashion in Milan

Fashion in Milan


Będąc w stolicy mody we Włoszech nie mogę nie poświęcić trochę miejsca na moje obserwacje związane z tym tematem. szczególnie że Fashionable Trips łączy podróże z modą pokazując, że można  podróżować modnie. Często ludzie podróżując stawiają na wygodę i to jest zrozumiałe. Jednak jak wygląda stanardowy turysta? Szorty lub jeansy, wyciągnięty t-shirt i sandały na rzepy ewentualnie wersja bardziej ekskluzywna sportowe buty. Często wszystko bez ładu i składu. Cała masa zwiedzających turystów wygląda więc tak samo. A można przecież założyć podobny zestaw tylko z większym wyczuciem i doborem odpowiednich kolorów, żeby później oglądając zdjęcia z wyprawy nie oszpecać tych pięknych widoczków jakie sfotografowaliśmy. Zapewniam też, że sukienka i spódnica jest równie wygodna co szorty. Próbowałyśmy z siostrą odnaleźć modę na mediolańskich ulicach, w końcu nawet w przewodnikach piszą o świetnie ubranych mediolańczykach. Niestety nic. Zero mody i stylu na ulicach. Metro to ponoć kolejne miejsce, gdzie można poobserwować "dobrze ubranych ludzi".Jeździłyśmy wszystkimi liniami o różnych porach i nie było na kim oka zawiesić. Mdło, nijako, bez stylu. Już w polskim metrze można znaleść więcej. Dlatego my polacy nie mamy się czego wstydzić. Jesteśmy coraz bardziej świadomi naszego wizerunku. 

W Mediolanie jest takie miejsce, która skupia to co modne i na czasie. Jest to tak zwany Kwartał Mody (Quadrilatero della Moda), nazywany również Złotym Kwadratem. Skupia się bowiem wokół czterech ulic. Prawdziwa mekka dla snobistycznych bogaczy. Żeby się tam dostać możemy np. linią M1 wysiąść na przystanku San Babila i spacerkiem dojść w to "cudowne miejsce" My przyjechałyśmy tu w niedzielę rano. Witryny sklepowe były już gdzieniegdzie pucowane i lśniły z daleka. A co było na wystawach....? Głównie buty i torebki, czasem jakieś manekiny z ubraniami, ale niebyło tego za dużo. Wszystko bowiem znajdowało się prawdopodobnie na wyższych piętrach kamienic, gdzie rozlokowały się najsłynniejsze światowe marki. Tylko nieliczni mogą w końcu zobaczyć co kryje się w środku :-)

Króluje to co już możemy kupić w sieciówkach, czyli panterka, która kiedyś wyśmiewana wróciła nagle do łask. Żywe momentami pstrokate kolory i krata. Napotkałam gdzieś również wystawę całą w ćwiekach, ale jaki projektant poszedł w tą stronę już nie pamiętam. W każdym bądź razie nic zbytnio nie przykuło aż tak mojej uwagi. Dolce&Gabbana zaproponowali nawet fajne nieduże torebki na ramię z sercowym motywem, który lubię więc podobne odpowiedniki gdzieś się może znajdą. Spece od reklamy wpadli też na ciekawy pomysł sfotografowania torebki przyczepionej do drona. Jak dla mnie D&G zaprezentowali jedną z ciekawszych  wystawek. Żałowałam, że witryna Chanel akurat była w remoncie i nie mogłam nic podpatrzeć. Na sam koniec doszłyśmy do budynku należącego do Armaniego. Cóż ten włoski projektant musiał się wyróżnić, w końcu jest u siebie. Jego budynek to nie tylko sklep. Mieści się tutaj pięciogwiazdkowy hotel, żeby było wygodniej dla przybywających do Mediolanu szejków czy oligarchów. A żeby moda nie kojarzyła się ze snobizmem i próżniactwem Armani postarał się również o walory intelektualne dla swoich "gości" i otworzył nie byle jaką księgarnie. Nic tylko przybywać na ulicę Via Manzoni 31 gdzie jest jego siedziba, pod warunkiem że posiadamy ogromne sumy na koncie :-)

No dobrze, a co zrobić jak nie mamy aż takich sum a mimo wszystko marzymy o czymś "firmowym"? Nic straconego. Z tego cudownego "Złotego Kwadratu" wsiadłyśmy w metro i podjechałyśmy nad kanał Navigli, gdzie akurat odbywał się targ staroci. Wzdłuż kanału było pełno straganów  dosłownie ze wszystkim. Można było tutaj też utrafić markowe rzeczy. Widziałam czarne czółenka od Gucciego, torebki Prady. Czarna torebka Diora z wężowej skórki 700 euro. Pani miała na swoim stoisku trochę vinagowych ciuszków w tym Chanel. Apaszki Hermesa 70 euro na innym stoisku nawet 140. Cóż tutaj firmówki można było dostać za kilkaset a nie kilka tysięcy euro. Targ odbywa się w ostatnią niedzielę miesiąca. My żeśmy nic nie kupiły, ale fajnie było pochodzić i popatrzeć na te wszystkie rzeczy.

Z tej shoppingowej okazji wideo z utworem Lady Gagi "Fashion" A jeśli ma się ochotę na dłuższy film niż mój o tematyce modowej to polecam film "Wyznania zakupocholiczki" bo "Diabeł ubiera się u Prady" większość dziewczyn zna :-)










Sister Trip to Milan, Italy

Sister Trip to Milan, Italy


Mediolan, miasto mody, shoppingu, ekskluzywnych marek i.......no właśnie. Razem z siostrą postanowiłyśmy sprawdzić co może nam zaoferować Mediolan. Nasza wyprawa rozpoczęła się późnym wieczorem bo zanim dotarłyśmy na miejsce było koło 23. Pierwszą rzeczą jaką poznałyśmy było mediolańskie metro. Nasze małe mieszkanko, gdzie przywitał nas Francesco, znajdowało się niedaleko centrum. Co prawda mieściło się w starej kamienicy na szóstym piętrze bez windy, ale miało wszystko co było nam potrzebne. Airbnb poraz kolejny sprawdził się wyjątkowo dobrze.

Pierwsze wrażenia.....

Następnego dnia wyruszyłyśmy do serca Mediolanu czyli Piazza del Duomo, gdzie mieści się najsłynniejsza katedra Narodzenia NMP. Zdjęcie przed katedrą to pozycja obowiązkowa i pełno takich zdjęć z katedrą w tle na instagramie się znajdzie. Chyba się wyłamię i na insta nie wstawię :-) Na placu nie mogło zabraknąć oczywiście stałych mieszkańców czyli gołębi. Ale zanim obsiądą nam ręce najpierw dopadną nas drudzy równie liczni okupujący ten plac hmmm..... jak ich nazwać "Panowie wątpliwego pochodzenia", którzy najpierw Ci wcisną ziarno zanim zdołasz powiedzeć  włoskie"No!" Potem będą chcieli ci zrobić fotkę za którą nie wiem ile sobie nawet życzyli, a na końcu jak im uzmysłowisz, że właśnie zrobiłaś zdjęcia telefonem, to zażądają za to ziarno co ci wepchnęli "some coins". Co do Katedry to najpierw oczywiście trzeba kupić "ticket". Mamy tu do wyboru 3 euro za wejscie do katedry i "Wsio". Druga opcja bardziej złożona z wejściem na górę zobaczyć sobie widoczki ok 12. No i trzeba mieć zakryte ramiona i długość do kolan i tu drogie Panie żadnych miniówek i shortów.  Jak się tak nie wystroiłaś to możesz za kolejne 3 euro kupić płachtę co te wymogi spełnia. Bilety do katedry - kolejka, wejście do katedry - jeszcze większa kolejka bo ci rewizję robią zanim wkroczysz w to uświęcone miejsce. My kupiłyśmy bilety a że są ważne 3 dni to wróciłyśmy tu następnego dnia. Byłyśmy dokładnie 15 po 8 rano i alleluja żadnej kolejki. Cisza i spokój. Wróćmy jednak do poprzedniego dnia.
 Po krótkiej sesji z "pigeonami" zaczęłyśmy się kierować w stronę  Castello Sforzesco. Dzień był bardzo gorący więc rozglądałam się za włoskimi "gelatto". No przecież oni również z tego słyną. A tu idziemy, idziemy i nic. W końcu, kiedy myślałam, że już zwątpię w istnienie jakiejkolwiek gelaterri w mieście, ukazała się jakaś cukiernia. Wzięłyśmy sobie po 2 kulki bo u nich tak się bardziej opłaca i cóż......W Krakowie jak ostatnio byłam jadłam o wiele lepsze, ale ważne, że zimne. Usiadłyśmy sobie zjeść w spokoju, a że żadnej ławki w koło nie było, zjadłyśmy więc na przystanku autobusowym.

Trochę historii......

Po krótkim spacerku, oczywiście z google maps bo to najplepszy nawigator, dotarłyśmy przed zamek Sforzów. Początkowo była to twierdza zbudowana przez ówczesnego władcę Galeazza II Viscontiego w latach 1358-70. Później kolejni jego właściciele stopniowo go powiększali i ulepszali.  W 1447r. zamek został częściowo spalony, ale minęły trzy lata i już następny władca Mediolanu Francesco Sforza i jego syn Ludwik odbudowali go czyniąc z niego renesansowy dwór na który sprowadzili samego Leonarda da Vinci. Jednak  jak nastała tu władza hiszpańska a później austriacka zamek przekształcono w koszary a potem to już w ogóle popadł w ruinę.  Była nawet szansa na jego rozbiórkę i wtedy ślad by po nim zaginął. Jednak architekt Luca Beltrami podjął się restauracji budowli. Teraz jest tu muzeum miejskie. Wstęp 5 euro. Zamek w środku to tylko pomieszczenia wypełnione eksponatami. Nie ma tam niezwykłych zdobień, mebli ani nic z tych rzeczy. W każdym pomieszczeniu jest wystawa tematyczna a zbiory są różnorodne od sztuki antycznej, po meble, zbroje instrumenty muzyczne, porcelana itp, to chyba w każdym muzeum się znajdzie. Jeśli ktoś lubi oglądać tylko i wyłącznie eksponaty to warto, my miałyśmy jednak mieszane uczucia po zakończeniu zwiedzania.
Później przyszła kolej na spacer po najsłynniejszym parku w Mediolanie zwanym  Sempione. Jego historia sięga rodziny Viscontich, którzy założyli tu najpierw ogród a później Sforzowie powiększyli go tworząc dodatkowo tereny łowieckie. Większość alejek nazwana jest na cześć wybitnych postaci literatury, więc nasz Adaś Mickiewicz też się tu znalazł.

W stronę  shoppingu.......

Z parku zaczęłyśmy kierować się z powrotem w stronę Piazza del Duomo. Tym razem szłyśmy przez elegancki deptak handlowy Via Dante, który stanowił swoiste wprowadzenie do kolejnego punktu naszej wycieczki czyli najsłynniejszego budynku Lombardii zaraz po katedrze - Galerii Wiktora Emanuella II. Budowę galerii rozpoczęto w 1865 roku. Pracami kierował Giuseppe Mengoni. Uroczyste otwarcie nastąpiło dwa lata później a gościem honorowym był król Wiktor Emanulle II, którego imię nadano budynkowi. Jeżeli nie stać cię na torebkę od Prady, pasek od Gucciego z literkami CG co to króluje u instagramowych fashionistek to się nie martw. Zaraz obok masz Zarę, H&M, Stradivariusa i inne sieciówki, które trendami nie odbiegają od tych "markowych". Dla mnie metki nigdy nie miały znaczenia dlatego wcale nie płaczę, że nie kupię sobie "Dolce" i "Chanela"

W stronę jedzenia......

Zwieńczeniem naszej całodniowej wędrówki miała być włoska kolacja. Raj dla podniebienia dla osób, które uwielbiają włoską kuchnię. No i gdzie te knajpy....??? Nie mówię o tych kilku w okolicy Duomo gdzie Ci krzykną koperto 3 euro. Gdzie te swojskie trattorie? Wpisałyśmy w googlach i owszem doprowadził nas do dwóch, które były zamnknięte. Potem szłyśmy i szłyśmy i.......... nic. Myślę sobie "Boże gdzie oni tu jedzą?" Zaczynałyśmy wpadać w lekką irytację, która z każdym krokiem przybierała na sile. Po długim szukaniu pojawiło się światełko w tunelu. Nieśmiało wyłoniły się  jakieś pizzerie przy Corso di Porta Ticinese. Ponieważ trzecia opcja wybrana przez Googla była zamknięta weszłyśmy już do pierwszej lepszej, a była to Rossopomodoro Milano. Koperto nie było, ale servizio tak. Zamówiłyśmy najprostsze Spaghetti al pomodorro. Jakoś uszło, przyznaję, że makaron ugotowali idealnie tylko ten sos to jakieś rozmiażdżone i podgotowane pomidory. Aromatu ziół nie wyczułam, dali jednak parmezan to sobie sowicie posypałam. Później dobiłyśmy jeszcze Margeritą na wynos, która nas wcale nie zaskoczyla. Podejrzewałyśmy, że włoska pizza we Włoszech okaże się kolejnym rozczarowaniem.

Komunikacja

Wracając  w stronę  metra do domu, podjechałyśmy tramwajem i przyznaję, że na gapę. Po całym dniu miałyśmy to gdzieś. Dopiero na drugi dzień obczaiłyśmy, że najlepsze są bilety dobowe za 4,50 euro. Można dowoli jeździć wszystkim. Jak się kupi za 1.5 euro to ma się 90 minut na przejazdy w tym tylko raz metrem. Reszta autobusem i tramwajem.  My głównie metrem się posługiwałyśmy więc bilet dobowy był najbardziej opłacalny.


Sorella Magdalena






Mam na sobie sukienkę polskiej marki Mohito, torebkę Orsay za całe 55zł i sandałki Kazar, które nie jedną podróż już przeszły i czuję się najbardziej Fashionabnle Woman in the Gallery :-)





Nad Jeziorem......

Nad Jeziorem......


Kiedy przyjeżdżam do Bornego Sulinowa zawsze robię sobie spacer wzdłuż jeziora. Odwiedzam kaczki i łabędzie, patrzę, czy coś się zmieniło. W tym roku było sporo ludzi z powodu Zjazdu Pojazdów Militarnych. Co roku już od kilkunastu lat taki zlot ma miejsce. Ciszy i spokoju było mniej tym razem, tak samo zreszto jak potraw, które chciałam jak zawsze zjeść. Pyszne kluski śląskie domowej roboty z roladą w restauracji "U Ślązaka" były tylko i wyłącznie w menu. O pierogach z jagodami w Pierogarni na ulicy Niepodległości mogłam pomarzyć bo "wyszły". Dobry zawsze schabowy, w restauracji Marina nad samym jeziorem, tym razem okazał się kulinarną porażką, co było zadziwiające. W Bornem jest jedno miejsce gdzie można zjeść pizze, Jest to knajpka Pod Orłem i jak na tutejsze warunki całkiem smaczna, więc była to jedyna rzecz jaka się ostała na moim talerzu. W kwestii kulinarnej tym razem było słabo pewnie z natłoku ludzi. Może następnym razem będę miała co smakować......






Lagos, Portugalia

Lagos, Portugalia

Zwiedzanie Lagos w Portugalii. Zabytki w Lagos. Sightseeing Lagos. Ciekawe miejsca w Lagos.



Nasz ostatni wyjazd był do Lagos i dla odmiany przyjechałyśmy tutaj pociągiem. Przetestowałyśmy portugalskie autobusy to trzeba było i kolej. Wagony z zewnątrz były przyozdobione twórczością lokalnych graficiarzy a w środku,  gdy wracaliśmy nie było klimatyzacji, jednak mimo to podróż przebiegła sprawnie.

Historia Lagos nie różni się zbytnio od historii poprzednich miast. Jest to starożytne  nadmorskie miasto z ponad 2000-letnią tradycją. Nazwa Lagos pochodzi od celtyckiej osady Lacobriga co w języku celtickim oznacza forteca. Miasto zdobywali po kolei Rzymianie, Wizygoci, Maurowie i Chrześcijanie.

Niezwykłe groty w Lagos

Niezwykłe groty w Lagos

Zwiedzanie grot w Lagos, wycieczka łodzią do grot, jaka cena za wycieczkę do grot


Będąc w Lagos trzeba koniecznie wybrać się na oglądanie grot. Oczywiście jak się nie boi płynąć motorówką po oceanie. Mojej mamy nie dało się namówić. Lęk był zbyt silny. Ja nie mogłam jednak tego przegapić więc postanowiłam zapakować się  do motorówki i w drogę. Zdążyłam w ostatniej chwili na rejs, aż pani wstrzymała łódź, która specjalnie zawróciła, żeby mnie zabrać. Ja biegiem po pomoście, nie zastanawiając się czy  będę się  jednak bała czy nie, wskoczyłam prędko, założyłam kapok i przywitałam się  z podróżnymi. Była tylko jedna starsza para i  przemiły kapitan. Pogodę mieliśmy idealną, słoneczko i praktycznie bezwietrznie. Żadnych bujających fal. Na szczęście.

Zwiedzamy Albufeirę.

Zwiedzamy Albufeirę.


Zwiedzamy Albufeirę, Portugalia. Sightseeing Portugal, Co robić w Albufeirze? Atrakcje w Albufeirze


Do Albufeiry jechałyśmy już po raz drugi, ale tym razem zwiedzić Stare Miasto. Niestety w Albufeirze na dworcu trzeba trochę poczekać na lokalny autobus,  który zawiezie nas do centrum.

Początki Albufeiry sięgają ponoć czasów prehistorycznych. Kiedy pierwotne osadnictwo zajęli  Rzymianie nazwali je Baltum. Zbudowali tutaj drogi, mosty i akwedukty. Obecna nazwa miasta pochodzi od arabskiego słowa Al-buhera, co oznacza Zamek morski ze względu na położenie wzdłuż wybrzeża. Arabowie tak skutecznie ogrodzili miasto okalając je murami, że było one nie do zdobycia. Bardzo silnie rozwinęło się wtedy rolnictwo, gdyż Maurowie wprowadzili nowe gatunki roślin i techniki uprawy. W XII wieku rozpoczął się podbój regionu przez Chrześcijan.

Trzęsienie ziemi w 1755 roku spowodowało tutaj najwięcej zniszczeń. Na początku XX wieku Albufeira słynęła z ryb i orzechów i te towary eksportowano co wzbogaciło lokalną gospodarkę gminy.  Jednak w latach 1930-60 nastąpił spadek w produkcji, wiele fabryk zamknięto, zmniejszyła się ilość łodzi rybackich a tym samym populacja miasta. Obecnie Albufeira jest nastawione na turystykę.


Stare miasto połączone jest z plażą, co prawda już nie taką jak w Tavirze czy na wyspie w Faro. Wjechałyśmy ruchomymi schodami, które co prawda są wygodne, ale średnio tu pasują. Widok na plażę i białe budynki na wzgórzu robi wrażenie. Później postanowiłyśmy coś zjeść żeby na głodnego nie zwiedzać. Oczywiście żadnych portugalskich wynalazków. Postawiłyśmy na steka z frytkami i sałatką. I to była dobra decyzja tym razem. Do tego świeżo wyciskany sok z pomarańczy i tu trzeba przyznać, że pomarańcze mają pyszne i słodkie.

W Albufeirze jest pełno tak zwanych "Steak House", jedne obok drugich, no i włoskich knajpek bo ich to nigdzie nie może zabraknąć. Miasto przepełnione jest turystami, bardzo dużo Anglików, Niemców i Francuzów. I to co mi się nie podobało to kramy z pamiątkami. Całe alejki sklepików i straganów. Ciasno. Na  zdjęciach tego może nie widać, bo tej ciasnoty nie fotografowałam, ale przypomina mi to trochę polskie morze gdzie jest pełno sklepów z pamiątkami. Jeśli przed czerwcem jest tu tyle ludzi to co dopiero później. Postanowiłam więc pokazać lokalne pamiątki i wyroby fotografując i filmując to co Portugalczycy sprzedają turystom. I tak słynną oni na przykład z korka. Z tego tworzywa robią bardzo dużo rzeczy. Wszędzie królują torebki, portfele i bransoletki, a tu nawet widziałam sportowe buty. Dalej to ręcznie malowana ceramika i kolorowe płytki ceramiczne oraz typowe gadżety portugalskie.

Mnie Albufeira aż tak się nie podobała w porównaniu z innymi miasteczkami, które widziałyśmy. Za dużo ludzi i za ciasno. Faro jest spokojniejsze i więcej przestrzeni. Ale jak ktoś lubi życie nocne i imprezy to tu na pewno można się pobawić w międzynarodowym towarzystwie.


Zwiedzamy Albufeirę, Portugalia. Sightseeing Portugal, Co robić w Albufeirze?

Atrakcje w Albufeirze, sightseeing Albufeira, zwiedzamy Albufeirę, Portugal, Portugalia

Atrakcje w Albufeirze, co ciekawego w Albufeirze? Sightseeing Albufeira, Portugal

Korkowe buty - ciekawe czy wygodne.

Jak gorąco to wachlarze do wyboru do koloru






Atrakcje w Albufeirze, sightseeing Albufeira, Portugal, Zwiedzaie Albufeiry

Niesamowita rzeźna z piasku
Tak, nawet ja musiałam coś  oczywiście kupić

Atrakcje w Albufeirze, zwiedzanie Albufeiry, sightseeing Albufeira































Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger