Polecam

Ziołowy Zakątek w Korycinach

Ziołowy Zakątek w Korycinach

 

Dary Natury, podlasie

Bardzo chciałam odwiedzić Ziołowy Zakątek i powinnam być tutaj na wykładach z moją grupą ale niezłożyło mi się terminowo.  Zabrałam więć mamę oraz siostrę na małą jednodniową wycieczkę. Wykłady mam nagrane, a ja mogłam przyjechać tutaj  samodzielnie i oddać się zwiedzaniu na własnych zasadach. A przy okazji uchwycić parę kadrów na kolejny film.

dary natury, podlasie

Miejsce jest na prawdę urokliwe, łączy wszystko to co najlepsze na Podlasiu. Sielskie krajobrazy, podlaskie chaty i mnóstwo ziół oraz kolorowych kwiatów. Wieś Koryciny na prawdę usytuowana jest na odludziu i ostatnie kilometry przemierzałyśmy szutrową drogą przez pola.

Od czego najlepiej zacząć zwiedzanie?Wiadomo, w przypadku mojej mamy i siostry od odwiedzenia karczmy i zdegustowania lokalnego menu. Co prawda liczyłam na zupę z pokrzywy ale się wyprzedała. Zamówiłyśmy więc placki ziemniaczene z pędami chmielu oraz placuszki z kwiatów cukini. Jak mi oferują danie z kwiatami to nie mogę odmówić. Na swoim koncie w tym roku mam już placki z kwiatami akacji, placki z kwiatami czarnego bzu, to i mam do kompletu cukinię. Było to zdecydowanie danie deserowe, nie obiadowe.  Obiadowa była tylko cena.


Nie mogłam się doczekać zanurzenia w ogród. Przywitał mnie na prawdę bujną roślinością. Podobały mi się rozmieszczone na szlaku zwiedzania drewniane deseczki z cytatami z polskiej poezji. W podlaskkich chatach, które dostępne były do zwiedzania, znajdowały się ekspozycje tematyczne. Pierwszą jaką odwiedziłam ukazywała świat lasu, kolejna natomiast to była tradycyjna chata mieszkalna. Iście romantycznie zrobiło się nad stawem, kóry znajdował się tuż przy drewnianym kościółku. Kiedy widzę nenufary od razu przypomina mi sie Pan Tolibowski, który w swoim pełnym eleganckim odzieniu wchodzi do wody,  zbiera ogromny bukiet nenufarów i wręcza go Barbarze. Ach cóż za kultowa scena z filmowej adaptacji "Nocy i Dni" Tak przy okazji uwielbiam ten film.


Za kościółkiem rozposcierał się kolejny Raj - kwiatowy ogród. Znajdowała się tutaj różana chatka pełniąca funkcję kawiarenki. Porastały wokół niej krzewy dzikiej róży. Spędziłyśmy tu sporo czasu. Kolejne sektory ogrodu były ziołowe. Na przykład ogódek przyklasztorny (tak go nazwałam) przywodził mi na myśl Św. Hildegardę z Bingen. Albo Ojca Klimuszko. Wyobrażałam ich sobie jak mogli kiedyś uprawiać i zbierać zioła do swoich receptur. To było dwie znamienite osoby ze świata duchowego, które tak mocno zgłębiały działanie ziół. Zapachy kilku przypadły mnie i siostrze do gustu.






Natrafiłyśmy też na małą chatkę podlaskiej szeptuchy. Coś dla mnie. Lubię klimaty uzdrawiania i pracy z energią a dotakowo w połączeniu ziół, cóż dla  niektórych,  może być to  folklor, zabobony albo czary mary, ale  dla mnie jest to  prastara forma uzdrawiania, wewnętrzna moc i szacunek do świata natury. Niestety Szeptucha chyba miała wychodne, albo poszła zbierać zioła na łąkę do kolejnych mikstur. Jednak na stoliku zostawiła jakiś stary notes do kórego nie omieszkałam zajrzeć. 



Podczas spaceru odkryłyśmy również  uroczą chatkę w pniu drzewa, kóra jest pokojem dwuosobowym do wynajęcia. Dla kogoś kto lubi bardziej hobbitowe klimaty. Na terenie Ziołowego zakątka są pokoje do wynajęcia w podlaskich chatach. Można też spotkać wiele zwierząt, ja przepadłam na widok małych, puchatych króliczków, które miały umorusane mordki na różowo od podjadania owoców. Parada gęsi też zrobiła wrażenie, a koguty głośno i dobitnie zaznaczyły swoją obecność pokazując kto tu rządzi.



Każda wycieczka musi zawierać w programie również jakieś zakupy czy souveniry. No nie mogło być inaczej w tym wypadku. Nakupowałyśmy sobie ziół i przypraw, że dwa kosze to za mało aby to pomieścić. 


Dzień tak nam szybko zleciał, że zakończyłyśmy go tak jak zaczęłyśmy - w Karczmie. Był obiad to i kolację trzeba zjeść przed drogą. Żadnej restauracji w okolicy się nie znajdzie, ponieważ same wioski w najbliższej okolicy. Jako że nie jadam mięsa nic mi nie zostało poza pizzą margeritą, która muszę przyznać nie przypadła mojemu podniebieniu. Na tym zakończę recenzję.

Czy warto tu przyjechać? Oczywiście, że tak! Taka ilość piękna przyrody, spokoju, ciszy, świeżego powietrza a przy okazji koloroterapii od ferii barw kwiatów, no jakżeby można odmówić sobie takiej przyjemności. O ile jest się takim fanem przyrody i wiejskich krajobrazów jak ja. Typowy mieszczuch może nie dokońca oddać się aż takim zachwytom. Jednak chyba każdy doceni to miejsce na swój własny sposób.

Film gdzie jest znacznie więcej pięknych kadrów ogrodu jak zawsze dostępny na youtube, linkuje poniżej.














Zbieram zioła do mojego zielnika

Zbieram zioła do mojego zielnika



  Ostatnimi czasy stałam się Zielarką. Chodzę po łąkach i zbieram zioła, głównie do zielnika na kurs, który robię, ale także w celach leczniczych. Moja więź z naturą i Mamą Gają weszła już na kolejny poziom wtajemnicza i zacieśniania więzi. Sprawia mi to radość i w pewnym sensie wiem, że dalej się rozwijam. 

W obecnym czasie, gdy tylko liczymy na to, że pigułka z koncernu farmaceutycznego jest w stanie nas "uleczyć" ze wszystkiego,  pojawia się alternatywa, znana od wieków jak nie i dalej. Pewnie od Zarania Dziejów, a może i jeszcze dalej. Zioła. Rośliny, często zwane też chwastami. Niepozornie rosną w różnych miejscach, czasem wręcz narzucają się nam w  oczy swoją obecnością jakby chciały wręcz krzyczeć "Hej, no spójrz w końcu na nas, możemy i chcemy Ci pomóc. Za darmo"

No i kto na nie spojrzy, zgłębi o nich wiedzę, może odzyskać swoje zdrowie. Możę się uzdrowić a nie tylko "zaleczyć" objaw.  Medycyna jest dobra i ma nam pomóc, szkoda że nie zawsze w pełni działa na korzyść pacjenta i jego zdrowia. A gdyby tak POŁĄCZYĆ SIŁY? 

Holistyczne podejście do naszego organizmu może poprawić nasz komfort życia i głęboko wierzę w to, że cudowne rośliny mogą nam w tym pomóc. Dlatego odwiedzam łąki, oglądam, poznaje i zbieram to co natura oferuje. Małymi kroczkami z koszyczkiem w ręku kroczę ku nieznanym mi właściwościom ziół. Jestem na początku mojej podróży i cieszę się bo tyle jeszcze przede mną.

 Jednym z obecnie popularnie kwitnących jest Krwawnik. W starożytności był jedną z najbardziej cenionych roślin. Achilles leczył tym zielem rannych wojowników spod Troi, stąd jego nazwa Achillea. Plemiona azteckie używały krwawnika do leczenia strupów na twarzy i likwidowaniu plam oraz piegów. Natomiast Celtowie uważali krwawnik za zioło magiczne. W średniowieczu, Św. Hildegarda podkreślała jego właściwości przeciwkrwotoczne.

Krwawnik  działa przeciwzapalnie, bakteriobójczo i wspiera trawienie, ale przede wszystkim – ma silne działanie rozkurczowe. Dlatego od dawna stosuje się go przy bolesnych miesiączkach i zbyt obfitych krwawieniach. W przypadku ran przyspiesza gojenie – najlepiej w formie naparu lub okładu z suszu.


krwawnik właściości. Zioła na zdrowie
Krwawnik

Babka lancetowata to kolejne cudeńko. Znana w Chinach od 3 tysięcy lat. Stosowano ją wówczas jako środek wykrztuśny, moczopędny, przeciwkrwotoczny i łagodzący bezpłodność a także w chorobach zakaźnych. Za to starożytna grecka i rzymska medycyna uważała babkę za lek na 24 choroby. Jej nasiona, na przykład, zalecała na czerwonkę, kaszel i lepsze gojenie ran.

Obecnie, w polskim ziołolecznictwie, babka lancetowata znajduje zastosowanie jako środek przeciwzapalny, wykrztuśny, osłaniający, używany w stanach zapalnych błon śluzowych, nieżytach przewodu pokarmowego czy dróg oddechowych. Jest pomocna również przy zapaleniu spojówek oraz w chorobach skórnych. 
W warunkach domowych można świeże liście babki lub wyciśnięty sok przykładać  na stany zapalne skóry lub użądlenia. Do okładów czy płukań sporządza się odwar z 1 łyżki rozdrobnionych suchych liści na 1 szklankę wody. Można taki odwar również pić po pół szklanki dwa razy dziennie.
Mnie podczas chodzenia po łące ugryzła mrówka, akurat babka rosła więc zerwałam szybko kilka listków, trochę podarłam i przyłożyłam sobie do skóry. Pomogło. Do szybszego gojenia obtartych stóp też świeże liście można przykładać.

Pozbierałam tyle ile mogłam znaleźć i wróciłam do domu poukładać je szybko w książkach do suszenia. Aby rośliny dobrze się wysuszyły i wytraciły wilgoć najpierw układam  je na białej kartce, przykrywam dociskając drugą i dopiero wkładam do książki. Są profesjonalne prasy do suszenia, można też suszyć w piekarniku bądź kuchence mikrofalowej, ale ja jestem póki co tradycjonalistką. 

O moich poszukiwaniach ziół, chodzeniu po łąkach i próbach kulinarnych tzw " Dzikiej Kuchni" można obejrzeć w filmach na kanałach YouTube ( w języku polskim lub angielskim) 

Babka lancetowata






Chaber bławatek







Wracam inaczej...

Wracam inaczej...

 


🕰 Powrót po latach

Minęło sporo czasu, odkąd zaglądałam tu ostatni raz. Mimo że to miejsce zatrzymało się w 2021/22 roku, moje życie płynęło sobie swobodnie dalej. Odwiedzałam kolejne miejsca, ale chyba największą podróż, jaką odbyłam, była ta do wnętrza siebie.

Mam wrażenie, że tyle się zmieniło – nie tylko na świecie, ale przede wszystkim w moim małym uniwersum.




✍️ Czy jeszcze potrafię pisać?

Odnawiając w tym roku subskrypcję domeny mojego bloga, zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens. Czy wrócić do spisywania myśli i opisywania miejsc?

W końcu co jakiś czas nagrywam filmy, w których również dzielę się swoimi przemyśleniami. Ale to chyba nie do końca to samo, co pisanie. Zawsze lubiłam pisać.



🌿 Zieleń, która przemówiła

To może spontanicznie, bez długiego zastanawiania się, wrzucę tu parę słów i zobaczę, czy znajdę czas i motywację, by wrócić. Oczywiście dobrze jest wprowadzać małe zmiany – tak dla zachęty.

Nazwy zmieniać nie będę. Na razie. Nie znam się zbytnio na szablonach i budowaniu stron, ale udało mi się zmienić kolorystykę bloga na taką, która gra mi w sercu już od jakiegoś czasu...

Zieleń. Kolor natury. Moja więź, którą zawiązałam w ostatnich latach z Mamą Gają, wzrosła już na tyle, że nie wyobrażam sobie spędzania czasu bez spaceru do lasu.




                                                    


🌲 Las – moje miejsce mocy

Bycia gdzieś daleko od miasta, a czasem i od ludzi. Tylko ja i przyroda. Cisza, okraszona co jakiś czas śpiewem ptaków, bzyczeniem owadów. Naturalna muzyka, która uspokaja bardziej niż jakakolwiek tabletka.

O uzdrawiającej mocy natury i lasu można napisać referat, a nawet pracę naukową – i na pewno poświęcę temu osobny post. Teraz chcę chyba po prostu ponownie zaznaczyć tu swoją obecność. Poruszyć tę zastygłą energię.


🌀 Podróż w głąb siebie

Nie opuszczałam zbytnio kraju w ostatnim czasie. Wszechświat skierował mnie na inne tory. Miałam się zatrzymać i nauczyć być w „tu i teraz”.

Zobaczyć, że piękno świata nie znajduje się gdzieś daleko ode mnie – mam je na wyciągnięcie ręki. Miałam odbyć podróż do wewnątrz, a nie skupiać się na tych zewnętrznych.

I teraz, po tych ostatnich prawie czterech latach, jestem dalej niż niejedna osoba, która zjechała pół globu.




💫 Terra – planeta, którą pokochałam

Nauczyłam się brać to, co daje mi życie, i doceniać małe rzeczy, zamiast frustrować się, że nie dostaję Tych Wielkich.

Pokochałam też naszą piękną planetę – Terrę – na której kiedyś nie potrafiłam się odnaleźć i byłam zła, że muszę tu być.

Po co tu jestem? Pytania egzystencjalne towarzyszyły mi przez większość życia. Nie miałam wtedy na nie odpowiedzi. Teraz je odnajduję.



🌍 Gaja mnie przytuliła

Mama Gaja – tak nazywam naszą piękną Ziemię – „przytuliła” mnie do siebie i pokazała, że nie jestem tu sama, a moja obecność jest ważna i znacząca. Jak każdej istoty, która zdecydowała się tu pojawić i zasilić ją swoją piękną, świetlistą energią. 

Więź, jaką możemy zbudować z naturą i otaczającym nas światem, jest ważna dla naszego wzrostu – i cieszę się, że mogę tego doświadczać właśnie teraz.Dlatego większość rzeczy, które obecnie robię, a także to, co nagrywam i tworzę, jest ściśle związane z budowaniem tej relacji.

Może nie musimy ciągle gdzieś iść, coś osiągać, dokądś zmierzać. Czasem wystarczy być w zgodzie ze sobą i ziemią pod stopami. I to już jest cała podróż.

📹P.S załączam dwa filmy, w których opowiadam o mojej wędrówce wśród natury i budowaniu więzi z samym sobą. 💕







RUMUNIA TRIP: SYBIN, VALEA VIILOR, BIARTAN & WIDEO

RUMUNIA TRIP: SYBIN, VALEA VIILOR, BIARTAN & WIDEO


 

ZWIEDZAMY RUMUNIĘ, CIEKAWE MIEJSCA W RUMUNII,

SYBIN - PONOĆ NAJPIĘKNIEJSZE MIASTO RUMUNII.

Tego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie od urokliwego miasta Sybin. Słyszałam, że to jedno z piękniejszych miast Rumunii. Nasz hotel był blisko starówki, więc krótki spacerek i znaleźliśmy się w sercu miasta. Dotarliśmy do głównego placu Piata Mare, gdzie wznosiła się wieża ratuszowa. Oznaczało to dla mnie i taty kolejną wspinaczkę ale dla widoków jestem w stanie się czasem poświęcić. I było warto jak widać  mam nadzieję na zdjęciach i wideo Stare Miasto z góry wyglądało przepięknie.  Początki Sybina sięgają XII wieku. Kiedy przybyła tu fala niemieckiej kolonizacji została utworzona osada Villa Hermani. Później, bo już w XIII wieku, miasto silnie fortyfikowano ze względu na zagrożenie ze strony Mongołów. Starówka podzielona jest na dwie części: Górne Miasto – powstało w okresie  kolonizacji saskiej w latach 1191-1224, wokół istniejącej tutaj romańskiej bazyliki, oraz Dolne Miasto – rozciągające się wzdłuż szlaku komunikacyjnego (dzisiejszych ulic 9 Mai i Faurului). Od razu z wieży ratuszowej zdecydowaliśmy się ruszyć w stronę Dolnego Miasta czyli Piata Mica.

ZWIEDZAMY SYBIN, CIEKAWE MIEJSCA W RUMUNII

ZWIEDZAMY RUMUNIĘ, CIEKAWE MIEJSCA W RUMUNII, CO ZOBACZYĆ W RUMUNII, TRANSYLWANIA

SYBIN, ZWIEDZAMY SYBIN, ZWIEDZAMY RUMUNIĘ, CO ZOBACZYĆ W RUMUNII
CHARAKTERYSTYCZNE OKIENKA W DACHU, CZYLI "OCZY MIASTA"

 Oglądając kamienice zauważyłam, że dachy mają charakterystyczne okna które przypominają oczy. Doczytałam, że mają nazwę „oczy miasta” W tej części możemy zobaczyć Dom Rzeźników w którym mieści się galeria sztuki  (budynek sukiennic nr.22), czy Muzeum Historii Farmacji (kamienica nr 26) lub Muzeum Etnograficzne (nr.11) Przeszliśmy również przez słynny Most Kłamców, który ma swoją legendę mówiącą, że jeśli przejdzie po nim kłamca to most się zawali. Pocieszające jest to że mamy tyle prawdomównych ludzi na świecie skoro most się świetne dalej trzyma a dodam, że to pierwsza żeliwna konstrukcja Transylwanii z 1859 roku. Aby przejść do Dolnego Miasta mijamy Wieżę Schodów oraz Pasaż Schodów- najbardziej malownicze miejsce sybińskiej starówki.

ZWIEDZAMY RUMUNIĘ
TUTAJ STOJĘ NA SŁYNNYCH SCHODKACH KÓRE PROWADZĄ DO DOLNEGO MIASTA


Kiedy zejdzie się na dół, przejdzie kawałek i odwróci to mamy piękny widok na Kościół ewangelicki który góruje nad Dolnym Miastem. Naprawdę to jedno z piękniejszych miejsc w Sybinie, przynajmniej dla mnie. 

ZWIEDZAMY RUMUNIĘ, CIEKAWE MIEJSCA W RUMUNII
TO TEN WIDOK NA KOSCIÓŁ EWANGELICKI


sybin rumunia



Obeszliśmy najciekawsze miejsca i wróciliśmy do Górnego Miasta na główny plac.Piata Mare od którego zaczęliśmy pełnił na przestrzeni wieków wiele funkcji; były tu  targowiska, miejskie egzekucje, czy areny defilad wojskowych. W zachodniej części od razu wyróżnia się Pałac Brukenthal zbudowany przez gubernatora Siedmiogrodu Samuela Brukenthala w latach 1777-87. Mieści się tutaj zebrana przez gubernatora kolekcja sztuki.  Warto też zajść do kościoła jezuitów są tu piękne dekoracje.

Przysiadłam sobie na chwilę odpoczynku popatrzeć na rynek w całej okazałości zdominowany przez gołębie. Próbowałam nakręcić kilka ujęć i ruszyliśmy w drogę powrotną zobaczyć jeszcze miejskie mury i planty. Minęliśmy trzy baszty połączone  ze sobą długim murem. Można było na nie wejść przejść się  górą. To był etap końcowy spaceru po tym pięknym Starym Mieście….

 VALEA VIILOR - NIEPOZORNA, MALUTKA WIOSKA KRYJĄCA PRAWDZIWĄ PEREŁKĘ


Opuściliśmy Sybin i wyruszyliśmy trasą nr. 14 w stronę Sighisoary gdzie był nasz kolejny nocleg. Po drodze wyszukałam kilka miejsc, które chciałam zobaczyć. Pierwsze miejsce znajdowało się ok. 50 km od Sybina. Mała, niepozorna wioska Valea Viilor skrywa zabytkowy Kościół Warowny wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Kościoły Warowne w Siedmiogrodzie były wznoszone głownie  przez Sasów Siedmiogrodzkich  w okresie od XIII do XVI wieku  i pełniły funkcję obronne. Rejon był narażony na wiele niebezpieczeństw. Najpierw ze strony  Mongołów,  później władców Mołdawii i Wołoszczyzny aż po Imperium Osmańskie. Właśnie dlatego budowano fortyfikacje, które miały zapewnić schronienie mieszkańcom. Najłatwiej było umocnić warownymi murami kościoły.


Zjechaliśmy z głównej drogi w bok aż dojechaliśmy do wspomnianej wioski gdzie wznosił się kościół. Tutaj czas płynął jak za dawnych lat. Było cicho i spokojnie a większość budynków znajdowała się przy ulicy. Zamek był zamknięty, nikogo nie było a na tylnych drzwiach był podany numer telefonu. Poszłam do sąsiadującego budynku który pełnił tu funkcję chyba jakiegoś urzędu. Weszłam do środka szukając kogoś kto zna choć trochę angielski i mi powie ja można się dostać na teren kościoła. Trzy panie zajęte były rozmową, ale postanowiłam im delikatnie przerwać. Jedna z nich powiedziała, że zaraz zawoła jakiegoś chłopaka, który ponoć zna angielski. Nastolatek zjawił się za chwilę i wszyscy starali się mi pomóc co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Okazało się, że jeśli się chce zobaczyć kościół trzeba zadzwonić pod ten numer wtedy może ktoś przyjedzie wpuścić. Zadzwonili w moim imieniu i po 10 minutach na rowerze przyjechała starsza i bardzo miła Pani. Weszliśmy wszyscy razem, był tam mały pokój z ichniejszą wystawą ludową. Pani trochę gorzej władała angielskim, praktycznie w ogóle, znała niemiecki. Ja niemieckiego ni w ząb, tata to rosyjski zna, mama coś próbowała i wyszła totalna językowa mieszanka połączona z językiem gestów.



STARAŁAM SIĘ I WALCZYŁAM DO KOŃCA O WIEŻĘ NAWET BOSO

Pokazała nam ekspozycje, zdjęcia w albumie i oprowadziła nas po obiekcie. Kiedy zapytałam o jakieś lokalne potrawy to mówiła o placku z serem, który załatwiła dla nas do spróbowania z lokalnego sklepiku. Serio, uprzejmość ludzi w tym kraju i chęć pomocy jeszcze nie raz mnie zadziwi. Była tu kolejna wieża więc z tatą ruszyliśmy na górę i tu musze przyznać się, że nie dotarłam na szczyt. Dałam z siebie wszystko, zdjęłam w połowie drogi buty i porzuciłam  nawet i telefon, żeby mieć dwie ręce wolne ale konstrukcja była dość wymagająca a moja długa sukienka utrudniała mi sprawę. Nie chciałam też poranić sobie stóp o stare belki. Poddałam się, tata wszedł. Na terenie warowni rosło nawet drzewo  dzikiej  jabłoni z którego poczęstowaliśmy się jabłkami. Naprawdę wyjątkowe miejsce.

Przeszliśmy kawałek dalej gdzie znajdował się wcześniej wspomniany lokalny sklepik, który uwaga miał jakieś swoje godziny urzędowania ale też działał na telefon. Ekspedientka zamiast siedzieć cały dzień w sklepie przychodzi wtedy jak ktoś coś potrzebuje. W końcu to mała wieś, wszyscy się znają i zapewne zakupy robią rano a tacy turyści jak my nie wpadają tu za często. To z powodu placka dla nas otworzyła sklep a my z ciekawości kupiliśmy tu kilka rzeczy. Serio czas tutaj płynie inaczej.

BIERTAN - NIESAMOWITA TWIERDZA WAROWNA

BIERTAN WPISANE NA LISTĘ UNESCO
Zadowoleni ruszyliśmy dalej aż do Medias, tym razem to większa miejscowość ale wpadłam tu tylko na chwilę zobaczyć jeden kościół bo głównym celem było jeszcze wyjątkowe Biertan a czas gonił. Większość dnia już za nami kiedy zajeżdżamy na wiejski ryneczek nad którym góruje widoczna z daleka twierdza z wieloma wieżami i ogromnym kościołem. To jeden z najlepiej zachowanych i największych kościołów warownych Transylwanii. Tego miejsca pod żadnym pozorem NIE WOLNO OMINĄĆ!   Przywitał nas na parkingu piesek, który spałaszował nasze zakupy ze sklepiku w Valea Viilor. W Rumunii jest mnóstwo psów wałęsających się po ulicach i wykorzystujących turystów na swoje "piękne psie oczęta" Dobrze jest mieć coś przy sobie dla nich. 




Wracając do naszego Biertan....

Piewsze wzmianki  o wsi pochodzą z 1283 roku, o kościele wspomniano w dokumentach w 1402 roku. Wchodzimy na teren grodu kościelnego kiedy słoneczko jest już dość nisko więc wszystko wokół wygląda wyjątkowo pięknie w  delikatnych i ciepłych promieniach słońca. Jako fanka wszelakich drzwi nie mogę nie wspomnieć o kunsztownych portalach wejściowych. Tutaj prawdziwy majstersztyk to uruchamiający jednocześnie 15 rygli zamek.  Oryginalne są również drzwi zakrystii. Wow. To tak na marginesie dla takich fanów jak ja. atawierdza miała dobudowywane umocnienia w latach 1468-1523 aby chronić kościół jak i jego mieszkańców. Rozbudowa miała zapewnić ochronę i dzięki temu była to największa fortyfikacja kościelna Siedmiogrodu, nigdy nie  zdobyta.

Ani jeden budynek nie uległ tu zmianie dlatego Twierdza jak i cała wieś  znalazła się pod patronatem UNESCO. Przepiękne i wyjątkowe miejsce. Praktycznie nie było tu turystów. Spotkaliśmy jedną parę z polski. Może jeszcze ze dwie osoby zwiedzały prócz nas. Dzięki temu mamy wrażenie że nie zwiedzamy przepełnionego  turystami obiektu zabytkowego a cofamy się w czasie do miejsca, które daje nam możliwość obcowania z prawdziwą, niezmienioną historią.




Zapraszam na WIDEO, a w kolejnym wpisie następny punkt na naszej trasie. Zaczniemy od Sighisoary…

Buziaki,

 JO




Copyright © 2016 Trips & Reflections , Blogger