20:32
/
Bolonia Dzień II
Drugiego dnia wyruszyliśmy w miasto dopiero wczesnym popołudniem. Nie było sensu zresztą wcześniej, bo w trakcie dnia nie opłacało się nam wracać do hotelu. Tym razem zwiedzaliśmy „część uniwersytecką”, tak przynajmniej nazwano tą trasę w przewodniku. Ja jednak postanowiłam na dobry początek zjeść lunch o swojej własnej porze. Sjesta już trwała, knajpki opustoszały i w większości były pozamykane. Jednak otwarte były punkty gastronomiczne z pizzą na wynos. Podczas naszego pobytu pizza właśnie z takich punktów smakowała mi najbardziej. Wzięłam tradycyjną Margheritę, i byłam gotowa na długi, a nawet bardzo długi spacer.
Najpierw przeszliśmy na plac Santo Stefano, gdzie znajdował się najświętszy kościół w mieście o tej samej nazwie. Potem wąskimi alejkami doszliśmy do tzw. centrum intelektualnego, które tworzyło trójkąt między ulicami Via Zamboni i Via San Vitale. W tej dość mocno zróżnicowanej dzielnicy znajdowały się muzea i pałace jak również księgarnie i studenckie knajpki. Później przeszliśmy przez getto żydowskie i doszliśmy jak dzień wcześniej do Piazza Ravegnana, gdzie zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek i zjedliśmy lody.
Podążając dalej alejkami doszliśmy do legendarnych delikatesów Tamburini. Jest to sklep i zarazem bar samoobsługowy w jednym, a właścicielem jest Signor Tamburini. Można tu znaleźć mnóstwo włoskich specjałów. Miejsce to odwiedzał nawet Francis Ford Coppola.
Przy takich uliczkach jak Via Pescherie Vecchie, Via Drapperie, czy Via Clavature znajduje się targ, gdzie można kupić świeże produkty regionalne; sery, makarony, soczyste owoce, szynkę parmeńską, oliwę z oliwek, ocet balsamiczny, świeże ryby i wiele innych przysmaków. Kupiliśmy sobie tylko czereśnie, żeby nie objadać się zbytnio przed kolacją i poszliśmy na Plac Neptuna odpocząć i popatrzeć sobie na ludzi. Podczas pobytu, jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Bolończycy albo muszą szybką marznąć, albo wiosna, a raczej zbliżające już się lato, jeszcze nie dało o sobie znać, bo przy temperaturach ok. 27°C chodzili w swetrach i kurtkach. Czasem, jak jechaliśmy autobusem, miałam wrażenie, że jesteśmy najlżej ubrani. Samo patrzenie na ludzi grubo poubieranych sprawiało, że było mi jeszcze bardziej gorąco.