Sister Trip to Milan, Italy
Mediolan, miasto mody, shoppingu,
ekskluzywnych marek i.......no właśnie. Razem z siostrą postanowiłyśmy
sprawdzić co może nam zaoferować Mediolan. Nasza wyprawa rozpoczęła się późnym
wieczorem bo zanim dotarłyśmy na miejsce było koło 23. Pierwszą rzeczą jaką
poznałyśmy było mediolańskie metro. Nasze małe mieszkanko, gdzie przywitał nas
Francesco, znajdowało się niedaleko centrum. Co prawda mieściło się w starej
kamienicy na szóstym piętrze bez windy, ale miało wszystko co było nam
potrzebne. Airbnb poraz kolejny sprawdził się wyjątkowo dobrze.
Pierwsze wrażenia.....
Następnego dnia wyruszyłyśmy do
serca Mediolanu czyli Piazza del Duomo, gdzie mieści się najsłynniejsza katedra
Narodzenia NMP. Zdjęcie przed katedrą to pozycja obowiązkowa i pełno takich
zdjęć z katedrą w tle na instagramie się znajdzie. Chyba się wyłamię i na insta
nie wstawię :-) Na placu nie mogło zabraknąć oczywiście stałych mieszkańców
czyli gołębi. Ale zanim obsiądą nam ręce najpierw dopadną nas drudzy równie
liczni okupujący ten plac hmmm..... jak ich nazwać "Panowie wątpliwego
pochodzenia", którzy najpierw Ci wcisną ziarno zanim zdołasz
powiedzeć włoskie"No!" Potem
będą chcieli ci zrobić fotkę za którą nie wiem ile sobie nawet życzyli, a na
końcu jak im uzmysłowisz, że właśnie zrobiłaś zdjęcia telefonem, to zażądają za
to ziarno co ci wepchnęli "some coins". Co do Katedry to najpierw
oczywiście trzeba kupić "ticket". Mamy tu do wyboru 3 euro za wejscie
do katedry i "Wsio". Druga opcja bardziej złożona z wejściem na górę
zobaczyć sobie widoczki ok 12. No i trzeba mieć zakryte ramiona i długość do
kolan i tu drogie Panie żadnych miniówek i shortów. Jak się tak nie wystroiłaś to możesz za
kolejne 3 euro kupić płachtę co te wymogi spełnia. Bilety do katedry - kolejka,
wejście do katedry - jeszcze większa kolejka bo ci rewizję robią zanim
wkroczysz w to uświęcone miejsce. My kupiłyśmy bilety a że są ważne 3 dni to
wróciłyśmy tu następnego dnia. Byłyśmy dokładnie 15 po 8 rano i alleluja żadnej
kolejki. Cisza i spokój. Wróćmy jednak do poprzedniego dnia.
Po krótkiej sesji z "pigeonami"
zaczęłyśmy się kierować w stronę
Castello Sforzesco. Dzień był bardzo gorący więc rozglądałam się za
włoskimi "gelatto". No przecież oni również z tego słyną. A tu
idziemy, idziemy i nic. W końcu, kiedy myślałam, że już zwątpię w istnienie
jakiejkolwiek gelaterri w mieście, ukazała się jakaś cukiernia. Wzięłyśmy sobie
po 2 kulki bo u nich tak się bardziej opłaca i cóż......W Krakowie jak ostatnio
byłam jadłam o wiele lepsze, ale ważne, że zimne. Usiadłyśmy sobie zjeść w
spokoju, a że żadnej ławki w koło nie było, zjadłyśmy więc na przystanku
autobusowym.
Trochę historii......
Po krótkim spacerku, oczywiście z
google maps bo to najplepszy nawigator, dotarłyśmy przed zamek Sforzów.
Początkowo była to twierdza zbudowana przez ówczesnego władcę Galeazza II
Viscontiego w latach 1358-70. Później kolejni jego właściciele stopniowo go
powiększali i ulepszali. W 1447r. zamek
został częściowo spalony, ale minęły trzy lata i już następny władca Mediolanu
Francesco Sforza i jego syn Ludwik odbudowali go czyniąc z niego renesansowy
dwór na który sprowadzili samego Leonarda da Vinci. Jednak jak nastała tu władza hiszpańska a później
austriacka zamek przekształcono w koszary a potem to już w ogóle popadł w
ruinę. Była nawet szansa na jego
rozbiórkę i wtedy ślad by po nim zaginął. Jednak architekt Luca Beltrami podjął
się restauracji budowli. Teraz jest tu muzeum miejskie. Wstęp 5 euro. Zamek w
środku to tylko pomieszczenia wypełnione eksponatami. Nie ma tam niezwykłych
zdobień, mebli ani nic z tych rzeczy. W każdym pomieszczeniu jest wystawa
tematyczna a zbiory są różnorodne od sztuki antycznej, po meble, zbroje
instrumenty muzyczne, porcelana itp, to chyba w każdym muzeum się znajdzie.
Jeśli ktoś lubi oglądać tylko i wyłącznie eksponaty to warto, my miałyśmy
jednak mieszane uczucia po zakończeniu zwiedzania.
Później przyszła kolej na spacer
po najsłynniejszym parku w Mediolanie zwanym
Sempione. Jego historia sięga rodziny Viscontich, którzy założyli tu
najpierw ogród a później Sforzowie powiększyli go tworząc dodatkowo tereny
łowieckie. Większość alejek nazwana jest na cześć wybitnych postaci literatury,
więc nasz Adaś Mickiewicz też się tu znalazł.
W stronę shoppingu.......
Z parku zaczęłyśmy kierować się z
powrotem w stronę Piazza del Duomo. Tym razem szłyśmy przez elegancki deptak
handlowy Via Dante, który stanowił swoiste wprowadzenie do kolejnego punktu
naszej wycieczki czyli najsłynniejszego budynku Lombardii zaraz po katedrze -
Galerii Wiktora Emanuella II. Budowę galerii rozpoczęto w 1865 roku. Pracami
kierował Giuseppe Mengoni. Uroczyste otwarcie nastąpiło dwa lata później a
gościem honorowym był król Wiktor Emanulle II, którego imię nadano budynkowi.
Jeżeli nie stać cię na torebkę od Prady, pasek od Gucciego z literkami CG co to
króluje u instagramowych fashionistek to się nie martw. Zaraz obok masz Zarę,
H&M, Stradivariusa i inne sieciówki, które trendami nie odbiegają od tych
"markowych". Dla mnie metki nigdy nie miały znaczenia dlatego wcale
nie płaczę, że nie kupię sobie "Dolce" i "Chanela"
W stronę jedzenia......
Zwieńczeniem naszej całodniowej
wędrówki miała być włoska kolacja. Raj dla podniebienia dla osób, które
uwielbiają włoską kuchnię. No i gdzie te knajpy....??? Nie mówię o tych kilku w
okolicy Duomo gdzie Ci krzykną koperto 3 euro. Gdzie te swojskie trattorie?
Wpisałyśmy w googlach i owszem doprowadził nas do dwóch, które były zamnknięte.
Potem szłyśmy i szłyśmy i.......... nic. Myślę sobie "Boże gdzie oni tu jedzą?"
Zaczynałyśmy wpadać w lekką irytację, która z każdym krokiem przybierała na
sile. Po długim szukaniu pojawiło się światełko w tunelu. Nieśmiało wyłoniły
się jakieś pizzerie przy Corso di Porta Ticinese. Ponieważ
trzecia opcja wybrana przez Googla była zamknięta weszłyśmy już do pierwszej
lepszej, a była to Rossopomodoro Milano. Koperto nie było, ale servizio tak. Zamówiłyśmy najprostsze Spaghetti
al pomodorro. Jakoś uszło, przyznaję, że makaron ugotowali idealnie tylko ten
sos to jakieś rozmiażdżone i podgotowane pomidory. Aromatu ziół nie wyczułam,
dali jednak parmezan to sobie sowicie posypałam. Później dobiłyśmy jeszcze
Margeritą na wynos, która nas wcale nie zaskoczyla. Podejrzewałyśmy, że włoska
pizza we Włoszech okaże się kolejnym rozczarowaniem.
Komunikacja
Wracając w stronę metra do domu, podjechałyśmy tramwajem i
przyznaję, że na gapę. Po całym dniu miałyśmy to gdzieś. Dopiero na drugi dzień
obczaiłyśmy, że najlepsze są bilety dobowe za 4,50 euro. Można dowoli jeździć
wszystkim. Jak się kupi za 1.5 euro to ma się 90 minut na przejazdy w tym tylko
raz metrem. Reszta autobusem i tramwajem. My głównie metrem się posługiwałyśmy więc
bilet dobowy był najbardziej opłacalny.
Sorella Magdalena |
Mam na sobie sukienkę polskiej marki Mohito, torebkę Orsay za całe 55zł i sandałki Kazar, które nie jedną podróż już przeszły i czuję się najbardziej Fashionabnle Woman in the Gallery :-) |