Pałac w Śmiełowie

Pałac w Śmiełowie

Fotki: Peter

Na spotkanie z Adamem Mickiewiczem wybraliśmy się do Śmiełowa. W klasycystycznym pałacyku zbudowanym w 1797 roku mieści się obecnie muzeum poświęcone poecie. Miejsce nie jest przypadkowe, bowiem Mickiewicz spędził w Śmiełowie około trzech tygodni, w połowie sierpnia 1831 roku. Miał przeprawić się przez granice prusko-rosyjską, znajdującą się zaledwie 7 km od Śmiełowa do ogarniętego walką Królestwa Polskiego. Niestety, jego plany się nie powiodły i powrócił do majątku Gorzeńskich.  Podczas swojego pobytu poeta odwiedzał pobliskie miejscowości, chodził na polowania, obserwował codzienne obyczaje i życie gospodarze Śmiełowa. To właśnie tutaj miał się zrodzić pomysł napisania „Pana Tadeusza”.  Niewątpliwie wiele osób z którymi zetknął się Mickiewicz znalazło swoje odbicie na kartach poematu.  

W pomieszczeniach pałacyku przedstawiono poszczególne okresy z życia Mickiewicza, począwszy od jego młodości, poprzez pobyt w Wielkopolsce aż do śmierci. Jednak ekspozycja muzeum to nie tylko pamiątki związane z poetą. Przeplatają się one z obrazami m.in. szkoły włoskiej, holenderskiej, rzeźbami, antycznymi meblami w stylu neoklasycznym i bedeimaier, a także wyrobami rzemiosła artystycznego głównie z epoki romantyzmu. Po śmierci ostatniego potomka z Gorzeńskich, podupadły majątek zakupił Franciszek i Felicja Chełkowscy. Po ich śmierci dobra Śmiełowskie przejął ich syn Józef oraz jego żona Maria, dzięki której Śmiełów stał się miejscem kultu Mickiewicza. 
Na pierwszym piętrze pałacu mieści się Salonik Chełkowskich, gdzie zgromadzono materiały dotyczące Śmiełowa za czasów ich życia. Znajduje się tutaj wiele zdjęć i dokumentów pokazujących życie rodziny, a także obrazy, rysunki i grafiki z XVIII i XIX wieku.

Kiedy już zwiedziliśmy cały pałac i narobiliśmy wystarczającą ilość zdjęć udaliśmy się do parku. Weszliśmy do „Ogródka Zosi”, gdzie rosły zioła i tradycyjne kwiaty uprawiane za czasów Polski szlacheckiej. Dalej wędrowaliśmy ścieżkami, podziwiając skupiska różnorodnych drzew i krzewów aż doszliśmy do rekonstrukcji pomnika Mickiewicza z 1970 roku. Oryginał był postawiony przez Chełkowskich w 1931 roku, w setną rocznicę pobytu Mickiewicza w Śmiełowie, jednak w 1940 roku pomnik został zniszczony przez hitlerowców.

Niewątpliwe położenie pałacyku pośród pól i łąk otoczonego pięknym parkiem sprawia, że jest to miejsce jak z bajki. A fakt, że w tym miejscu spacerował Mickiewicz, czyni je jeszcze bardziej wyjątkowe.


Adam Mickiewicz















Zamek w Kórniku

Zamek w Kórniku

Fotki:Peter
Kiedy wracając z Koszut, zajechaliśmy do malej wioski Kórnik, nie spodziewałam się, że będzie wznosił się tutaj neogotycki zamek otoczony fosą, a wokół zamku będzie rozpościerać się duży park krajobrazowy.  Zamek należy do popularnych atrakcji okolic Poznania i tym razem nie było kameralnego zwiedzania.

Trochę historii. Początki zamku sięgają aż średniowiecza. Pierwszy pisemny akt o powstaniu budowli pochodzi z  1426r. Z jego pierwotnej postaci zachowały się do dziś stare mury i piwnice. Zamek przez lata zmieniał swoją formę w zależności w czyich rękach się znajdował. Na początku była to siedziba rodu Górków, jednego z najpotężniejszych rodów magnackich Wielkopolski , którzy rozbudowywali stopniowo pierwotny wygląd budowli. Wiek XVII nie był zbytnio łaskawy dla zamku.  Zaczął on podupadać z czasem jak kolejni jego właściciele zajęci byli innymi swoimi majątkami . Zamek ucierpiał szczególnie podczas potopu w latach 1655-1660. Kiedy majątek przejęła  Teofilia z Działyńskich, uczyniła ona z zamku prawdziwą rezydencję w barokowym stylu. XVI-wieczny ogród włoski przekształciła w park w stylu francuskim. Jednak to co dobre szybko się kończy i pod koniec wieku XVIII zamek znowu podupadł. Kiedy w 1826 roku zamieszkał tam Tytus Działyński budynek przeszedł kolejne metamorfozy. Tytus przebudował go w stylu neogotyckim zachowanym do dzisiaj.

Obecnie zamek pełni funkcję muzealne. Znajduję się tu również biblioteka. XIX wieczne wnętrza zamku zachowały się niemal bez zmian. Na dwóch kondygnacjach mieszczą się sale zamkowe dostępne dla turystów. Pokryte są one zabytkową posadzką, więc musieliśmy wciągnąć na buty jakieś cudaczne filcowe kapciuchy, o wiele za duże. Przynajmniej dla mnie.  W ten sposób spacer po zabytkowych salach zamienił się w szuranie, a raczej darmową floterkę podłogi. Wnętrza zamku wyposażone są w wielką liczbę różnego rodzajów eksponatów i pamiątek historycznych. W Sali herbowej znajduje się obraz Teofili czyli tzw. Białej Damy, z którą związana jest pewna legenda.

Po śmierci Teofili wśród okolicznej ludności ponoć zaczęto opowiadać, że około północy Teofilia schodzi z obrazu i przechodzi na taras zamkowy. Stamtąd o północy rycerz na karym koniu zabiera ją na przejażdżkę po okolicznym parku. Z pianiem pierwszego kura para rozstaje się i Teofilia wraca na płótno obrazu w Sali Herbowej. Jak dla mnie trochę dziwna ta legenda.

Po zwiedzaniu poszliśmy na spacer po parku, który w XIX wieku został przekształcony na park w stylu angielskim. Znajduję się tutaj ponad 3000 drzew i krzewów tworząc Arboretum Kórnickie, największe i najstarsze w Polsce. 










Dwór w Koszutach

Dwór w Koszutach

Muzeum Ziemi Średzkiej

Jadąc około 30 kilometrów trasą numer 11 od Poznania, dojechaliśmy do wsi Koszuty. W tej niepozornej małej miejscowość, która swoją nazwę zawdzięcza ponoć jeleniom „Koszutom”, skrywa się XVIII- wieczny modrzewiowy dwór. Kiedy przejechaliśmy na miejsce, przed wejściem od strony werandy bawiła się grupa dzieci, a w środku przygotowywano stół na przyjęcie gości weselnych. W sumie mieliśmy szczęście, bo nasza przewodniczka zdążyła oprowadzić nas po dworku i zostało nam jeszcze trochę czasu na spacer po parku. No, ale na razie o dworze. 

Prawdopodobnie został zbudowany dla Józefa Zabłockiego około 1760 roku. Ostatnimi zaś właścicielami była rodzina Rekowskich, która mieszkała tutaj do 1941 roku zanim została zmuszona przez Niemców do opuszczenia majątku. 
Od 1985 mieści się tutaj Muzeum Ziemi Średzkiej „Dwór w Koszutach”, ukazujący tradycje dworu szlacheckiego. Podczas naszego zwiedzania miałam wrażenie jakbyśmy przenieśli się w czasie do prawdziwego staropolskiego dworu. Wszystko było tutaj tak misternie odtworzone, z zadbaniem o najdrobniejszy nawet szczegół. Kiedy tak przechodziliśmy przez pokoje, podziwiając wystrój wnętrz, wydawało mi się, jakby właściciele dworu akurat wyszli , a my pod ich nieobecność oglądamy sobie posiadłość.  Przerzucona nocna koszula przez parawan w damskiej sypialni, otwarta gazeta na biurku jakby ktoś akurat czytał, czy zabawki w pokoju dziecinnym. To wszystko sprawiało jakby dwór rzeczywiście był zamieszkany. Tak jakby czas się w tym miejscu zatrzymał. Co mnie trochę zdziwiło i rozbawiło to słupek, czyli przenośny klozet ukryty za parawanem. Jak był zamknięty wyglądał jak zwykły stołek. Taka osobista toaleta z początku dwudziestego wieku.  Jaka szkoda, że takich miejsc jest tak mało, że tamte czasy odeszły i zostały tylko tak nieliczne pozostałości, rozrzucone po Polsce, niekiedy są to opuszczone i zapomniane ruiny, które niszczeją z roku na rok, że aż żal patrzeć. 
Dwór był ostoją polskości, siedzibą ziemiaństwa, gdzie kultywowano tradycyjne wartości, wierność i lojalność wobec rodziny i ojczyzny, honor i patriotyzm. To były fundamenty na których wyrastały kolejne pokolenie. Ludzie odeszli, czyli duchowa esencja dworu, już komuniści się postarali, żeby ci co przetrwali ciężkie czasy wojny i hitlerowskiej okupacji nie powrócili do swoich siedzib. Wyniszczyli to, co było piękne i wyjątkowe do końca.

Dwór w Koszutach, dzięki wielkiej pracy włożonej w odwzorowanie minionej przeszłości jest przynajmniej dobrze zachowanym wspomnieniem, które miejmy nadzieję nigdy nie zostanie zapomniane.

                   "W dworku ktoś przez noc całą tęsknotę wylewał 
                    I samotne pokoje odwiedzał w milczeniu.
                    Szumiały nad łzą każdą rozmodlone drzewa
                    Liście jak serca gubiąc w sennym zamyśleniu"
                                              Krzysztof Ćwikliński fr. Madonna Lyrica






















Rimini & Modena

Rimini & Modena

Włochy

Jeszcze przed wylotem do Bolonii postanowiliśmy, że koniecznie musimy wybrać się na chociaż krótką wycieczkę nad morze. Już na miejscu zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Rimini.  Półtoragodzinna podróż pociągiem z Bolonii i byliśmy w stolicy Riwiery Włoskiej.  Jak zwykle o tej porze na ulicach było praktycznie pusto.  

Z dworca ruszyliśmy w stronę Piazza Covour – głównego placu miastu.  Idąc Via IV Novembre zatrzymaliśmy się przy świątyni Tempio Malatestiano. Jest to najcenniejszy zabytek Rimini, który obecnie pełni funkcję katedry miejskiej. Gdy doszliśmy do placu Cavour, usiedliśmy sobie na ławce popatrzeć na Palazzo del Podesta, ratusz z XVII w., a także renesansową fontannę. Jakimś cudem nie zrobiliśmy zdjęć, a raczej Peter nie zrobił, nie licząc tych na których widnieje moja osoba. Zaraz przy placu Cavour znajduje się Museo della Citta, w którym można było zobaczyć wystawę poświęconą czasom rzymskim. Niestety, zaczęła się już moja ulubiona pora sjesty i muzeum było nieczynne. Udaliśmy się więc w stronę  mostu Ponte di Tiberio, który nosi imię cesarza Tyberiusza za panowania którego ukończono w I wieku budowę przeprawy. Szliśmy potem wzdłuż  Porto Canale aż doszliśmy w końcu do morza. Na plaży (które w większości należą do hoteli i jak się nie ma noclegu w którymś  z nich to nici z opalania. Zostaje plaża publiczna ) stały tylko leżaki i parasole, które czekały na turystów. Rimini było trochę uśpionym miastem, które dopiero ma się przebudzić.  Sezon się jeszcze nie zaczął, więc nie tylko w mieście było pusto, ale na plaży również. Poszliśmy zamoczyć stopy w chłodnym morzu, a ja jak zobaczyłam pełno kolorowych karbowanych muszelek to wzięłam się za zbieranie i zaczęłam upychać do torby ile się da. W sumie to był mój jedyny souvenir jaki przywiozłam.
Przed wyjazdem z Rimini poszliśmy jeszcze coś zjeść. Wybraliśmy knajpkę na Viale Amerigo Vespucci i nie patrząc, czy to odpowiednia pora do jedzenia czy nie, zamówiliśmy sobie pasty.



Tempio Malatestiano
Tempio Malatestiano



Most Tyberiusza

Modena

Następnego dnia, w sumie naszego ostatniego dnia przeznaczonego na zwiedzanie, udaliśmy się do Modeny. Jest to miasto Pavarottiego, które słynie z octu balsamicznego słynnego na całym świecie, a także samochodów marki Ferrari i Maserati. Zastanawialiśmy się trochę, czy powinniśmy  tam jechać, ponieważ kilka dni przed naszym wylotem było w Modenie trzęsienie ziemi. Nasz wyjazd do Włoch przez moment  stał pod znakiem zapytania, ale dowiedzieliśmy się, że nasz hotel w Bolonii stoi, więc wszystko poszło zgodnie z planem. Modena również nie okazało się żadną ruiną. Kiedy doszliśmy do Piazza Grande, jeden z głównych zabytków Modeny katedra Il Duomo była obstawiona rusztowaniami i obłożona siatką, nie wiem, czy na skutek trzęsienia, czy może jakiejś renowacji. Katedra i przylegająca do niej dzwonnica wpisane są na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Katedra została ufundowana w 1099 r. przez hrabinę Matyldę Toskańską, władczynię Modeny, ale budowę świątyni ukończono dopiero w XIV w. Na Piazza Grande znajduję się jeszcze Palazzo Comunale – siedziba władz miejskich. Spacerkiem przeszliśmy się alejkami zaznaczonymi w przewodniku, zjedliśmy lody, które podczas pobytu we Włoszech były stałym punktem naszego dnia, i na zakończenie doszliśmy do ogrodów przy Palazzo Ducale, gdzie mieści się obecnie najlepsza w kraju akademia wojskowa. 

Kilka dni po powrocie do Polski w wiadomościach podali, że w Modenie było kolejne trzęsienie ziemi. Dobrze, że nas już wtedy nie było






Katedra Il Duomo






Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger