Rimini & Modena

Rimini & Modena

Włochy

Jeszcze przed wylotem do Bolonii postanowiliśmy, że koniecznie musimy wybrać się na chociaż krótką wycieczkę nad morze. Już na miejscu zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Rimini.  Półtoragodzinna podróż pociągiem z Bolonii i byliśmy w stolicy Riwiery Włoskiej.  Jak zwykle o tej porze na ulicach było praktycznie pusto.  

Z dworca ruszyliśmy w stronę Piazza Covour – głównego placu miastu.  Idąc Via IV Novembre zatrzymaliśmy się przy świątyni Tempio Malatestiano. Jest to najcenniejszy zabytek Rimini, który obecnie pełni funkcję katedry miejskiej. Gdy doszliśmy do placu Cavour, usiedliśmy sobie na ławce popatrzeć na Palazzo del Podesta, ratusz z XVII w., a także renesansową fontannę. Jakimś cudem nie zrobiliśmy zdjęć, a raczej Peter nie zrobił, nie licząc tych na których widnieje moja osoba. Zaraz przy placu Cavour znajduje się Museo della Citta, w którym można było zobaczyć wystawę poświęconą czasom rzymskim. Niestety, zaczęła się już moja ulubiona pora sjesty i muzeum było nieczynne. Udaliśmy się więc w stronę  mostu Ponte di Tiberio, który nosi imię cesarza Tyberiusza za panowania którego ukończono w I wieku budowę przeprawy. Szliśmy potem wzdłuż  Porto Canale aż doszliśmy w końcu do morza. Na plaży (które w większości należą do hoteli i jak się nie ma noclegu w którymś  z nich to nici z opalania. Zostaje plaża publiczna ) stały tylko leżaki i parasole, które czekały na turystów. Rimini było trochę uśpionym miastem, które dopiero ma się przebudzić.  Sezon się jeszcze nie zaczął, więc nie tylko w mieście było pusto, ale na plaży również. Poszliśmy zamoczyć stopy w chłodnym morzu, a ja jak zobaczyłam pełno kolorowych karbowanych muszelek to wzięłam się za zbieranie i zaczęłam upychać do torby ile się da. W sumie to był mój jedyny souvenir jaki przywiozłam.
Przed wyjazdem z Rimini poszliśmy jeszcze coś zjeść. Wybraliśmy knajpkę na Viale Amerigo Vespucci i nie patrząc, czy to odpowiednia pora do jedzenia czy nie, zamówiliśmy sobie pasty.



Tempio Malatestiano
Tempio Malatestiano



Most Tyberiusza

Modena

Następnego dnia, w sumie naszego ostatniego dnia przeznaczonego na zwiedzanie, udaliśmy się do Modeny. Jest to miasto Pavarottiego, które słynie z octu balsamicznego słynnego na całym świecie, a także samochodów marki Ferrari i Maserati. Zastanawialiśmy się trochę, czy powinniśmy  tam jechać, ponieważ kilka dni przed naszym wylotem było w Modenie trzęsienie ziemi. Nasz wyjazd do Włoch przez moment  stał pod znakiem zapytania, ale dowiedzieliśmy się, że nasz hotel w Bolonii stoi, więc wszystko poszło zgodnie z planem. Modena również nie okazało się żadną ruiną. Kiedy doszliśmy do Piazza Grande, jeden z głównych zabytków Modeny katedra Il Duomo była obstawiona rusztowaniami i obłożona siatką, nie wiem, czy na skutek trzęsienia, czy może jakiejś renowacji. Katedra i przylegająca do niej dzwonnica wpisane są na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Katedra została ufundowana w 1099 r. przez hrabinę Matyldę Toskańską, władczynię Modeny, ale budowę świątyni ukończono dopiero w XIV w. Na Piazza Grande znajduję się jeszcze Palazzo Comunale – siedziba władz miejskich. Spacerkiem przeszliśmy się alejkami zaznaczonymi w przewodniku, zjedliśmy lody, które podczas pobytu we Włoszech były stałym punktem naszego dnia, i na zakończenie doszliśmy do ogrodów przy Palazzo Ducale, gdzie mieści się obecnie najlepsza w kraju akademia wojskowa. 

Kilka dni po powrocie do Polski w wiadomościach podali, że w Modenie było kolejne trzęsienie ziemi. Dobrze, że nas już wtedy nie było






Katedra Il Duomo






Bolonia Dzień II

Bolonia Dzień II

Drugiego dnia wyruszyliśmy w miasto dopiero wczesnym popołudniem. Nie było sensu zresztą wcześniej, bo w trakcie dnia nie opłacało się nam wracać do hotelu. Tym razem zwiedzaliśmy „część uniwersytecką”, tak przynajmniej nazwano tą trasę w przewodniku.  Ja jednak postanowiłam na dobry początek zjeść lunch o swojej własnej porze. Sjesta już trwała, knajpki opustoszały i w większości były pozamykane. Jednak otwarte były punkty gastronomiczne  z pizzą na wynos.  Podczas naszego pobytu pizza właśnie z takich punktów smakowała mi najbardziej. Wzięłam tradycyjną Margheritę, i byłam gotowa na długi, a nawet bardzo długi spacer.

Najpierw przeszliśmy na plac  Santo Stefano, gdzie znajdował się najświętszy kościół w mieście o tej samej nazwie. Potem wąskimi alejkami doszliśmy do tzw. centrum intelektualnego, które tworzyło trójkąt między ulicami Via Zamboni i Via San Vitale. W tej dość mocno zróżnicowanej dzielnicy znajdowały się muzea i pałace jak również księgarnie i studenckie knajpki. Później przeszliśmy przez getto żydowskie i doszliśmy jak dzień wcześniej do Piazza Ravegnana, gdzie zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek i zjedliśmy lody. 
Podążając dalej alejkami doszliśmy do legendarnych delikatesów Tamburini. Jest to sklep i zarazem bar samoobsługowy w jednym, a właścicielem jest Signor Tamburini. Można tu znaleźć mnóstwo włoskich specjałów.  Miejsce to odwiedzał nawet Francis Ford Coppola.  

Przy takich uliczkach jak Via Pescherie Vecchie, Via Drapperie, czy Via Clavature znajduje się targ, gdzie można kupić świeże produkty regionalne; sery, makarony, soczyste owoce, szynkę parmeńską, oliwę z oliwek, ocet balsamiczny, świeże ryby i wiele innych przysmaków. Kupiliśmy sobie tylko czereśnie, żeby nie objadać się zbytnio przed kolacją i poszliśmy na Plac Neptuna odpocząć i popatrzeć sobie na ludzi. Podczas pobytu, jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Bolończycy albo muszą szybką marznąć, albo wiosna, a raczej zbliżające już się lato, jeszcze nie dało o sobie znać, bo przy temperaturach ok. 27°C chodzili w swetrach i kurtkach. Czasem, jak jechaliśmy autobusem, miałam wrażenie, że jesteśmy najlżej ubrani.  Samo patrzenie na ludzi grubo poubieranych sprawiało, że było mi jeszcze bardziej gorąco. 





Bolonia, Włochy







Bolonia

Bolonia

Piazza Maggiore
Fotki: Peter


Wycieczka do Bolonii była spontanicznym impulsem. Wiedzieliśmy, że chcemy gdzieś polecieć, ale nie byliśmy zdecydowani gdzie to będzie. Trafiliśmy na bilety akurat do Bolonii i pod koniec maja siedzieliśmy już w samolocie z przewodnikiem w ręku.  Kiedy dolecieliśmy na miejsce, dojechaliśmy do hotelu, rozpakowaliśmy bagaże i ucięliśmy sobie drzemkę, dopiero wtedy byliśmy gotowi, aby wyruszyć w miasto zbadać nowy teren. Autobusem dojechaliśmy do samego centrum skąd zaczęła się nasza poznawcza wędrówka.

Pierwszy punkt to plac Piazza Maggiore, który jednocześnie połączony jest z Piazza del Nettuno gdzie, jak można się domyślić, znajduję się fontanna z Neptunem. Oba place stanowią symboliczne serce miasta. Znajduje się tu bazylika San Petronio poświęcona patronowi Bolonii.  Zrobiliśmy kilka zdjęć i wyruszyliśmy w labirynt alejek (niekiedy krążąc w kółko) podziwiać bolońską architekturę. Doszliśmy do kolejnego placu, tym razem Piazza Ravegnana, nad którym górowały dwie przekrzywione wieże. Kiedyś w Bolonii było ich trzysta. Aż trudno mi w to uwierzyć. Gdzie oni je wszystkie pomieścili? Następnie podążając za wskazówkami z przewodnika przechodziliśmy przez kolejne place, alejki i wąskie uliczki.  Zatrzymaliśmy się w tradycyjnej lodziarni, gdzie były naturalnie wytwarzane lody. Spróbowałam jaśminowych, które nie do końca smakiem przypominały mi te kwiaty, ale były smaczne. Później odwiedziliśmy hiszpańską enklawę przy Via Collegio di Espagna i kościółek Spirito Santo.

Idąc pod arkadami, które są takim samym średniowiecznym symbolem miasta jak przekrzywione wieże, doszliśmy do Via dell’Indipendenza. Jest to od 1881 roku główna arteria miasta. Po dość długim marszu nogi zaczynały mnie już boleć i czekałam tylko kiedy zacznie się pora jedzenia według włoskiego stylu. Włoskie sjesty i późne obiady, które stanowią kolację, zupełnie nie współgrają z moją porą spożywania posiłków. Pierwszy dzień naszego zwiedzania zakończyliśmy więc w trattorii zajadając pizze na Via de’ Falegnami i popijając Chianti. Znajduje się tu mnóstwo tradycyjnych knajpek, praktycznie jedna obok drugiej.  Grunt to dobrze wybrać i smacznie zjeść.












Pałac Radziwiłłów i Arkadia

Pałac Radziwiłłów i Arkadia

Nieborów
Fotki: Peter

W małej niepozornej wsi Nieborów, około dziesięć kilometrów od Łowicza znajduje się prawdziwa zabytkowa „perełka.” Jest to Pałac Radziwiłłów otoczony ogrodem w stylu francuskim, a także ogród w stylu angielskim, sentymentalno-romantyczny, Arkadia. Tego dnia, nie tylko my wpadliśmy na pomysł obejrzenia pałacu. Kolejka przed wejściem nie była zachęcająca, a samochodów również było niemało.  Szukając jakiegoś miejsca parkingowego wyjechaliśmy praktycznie poza wieś. Jednak mieszkańcy, przyzwyczajeni chyba do widoku turystów, znaleźli pomysł na biznes i za niewielką opłatą urządzali parkingi na swoich posesjach. W kolejce staliśmy pół godziny. Myślałam, że będzie dłużej, ale jakoś poszło.

Początki pałacu sięgają XVI wieku. Wzniesiono wtedy w Nieborowie gotycko-renesansowy dwór, który przetrwał do końca XVII wieku. Później na jego szkielecie został wzniesiony barokowy pałac.  Jak to zwykle bywa kolejni właściciele stopniowo przekształcali pałac według własnych gustów, a pałac z biegiem czasu zaliczał swoje wzloty i upadki. Ostatnimi jego mieszkańcami był książę Janusz Radziwiłł wraz z żoną księżniczką Anną i ich dzieci. Kiedy wybuchła wojna Radziwiłł był dwukrotnie aresztowany przez sowieckie służby NKWD. Przetrzymywany w więzieniach wrócił do Warszawy w 1947 roku. Żona zmarła w tym samym roku w więzieniu w Krasnogorsku. Reszta rodziny po powrocie z zesłania pozostała w Polsce, pozbawiona wszystkich dóbr. Jednak dzięki Januszowi Radziwiłłowi, pałac i jego zbiory, a także ogród w Arkadii zostały włączone do warszawskiego Muzeum Narodowego, jako jego oddział. To uchroniło pałac przed dewastacją w okresie stalinizmu.

Obecnie jest tutaj muzeum wnętrz rezydencji pałacowej z XVII-XIX wieku. Zwiedzanie było trochę utrudnione, gdyż wewnątrz było sporo ludzi, co czasami uniemożliwiało zrobienie dobrego zdjęcia bez czyjejś głowy czy ręki w kadrze. Po obejrzeniu pałacu, wybraliśmy się na spacer po ogrodzie, który został zaprojektowany pod koniec XVII wieku. Był to dość szybki spacer, bo przed nami była jeszcze do zobaczenia Arkadia. Na szczęście przed ogrodem nie było już żadnych kolejek. Kupiliśmy bilet i spacerkiem szliśmy alejką wzdłuż rzeczki Skierniewka, która tworzy staw z dwoma wyspami na terenie ogrodu. Ogród założyła Helena Radziwiłłowa w 1778 roku i rozwijała go przez ponad dwadzieścia lat aż do swojej śmierci.  Doszliśmy do usytuowanej tuż nad brzegiem rzeki Świątyni Diany,  w której znajdowała się kolekcja sztuki antycznej. Znalazły się tutaj m.in. głowa Niobe, Popiersie Rzymianki, czy rzeźba Śpiącej Ariadny. Niektóre dzieła były wykonane na zamówienie księżny. Niedaleko Świątyni znajduje się Akwedukt, którego obecność mnie zdziwiła, gdyż takie budowle kojarzą mi się chociażby ze Starożytnym Rzymem. Widać przez to  jak Helena z rozmachem urządziła swój ogród współpracując oczywiście z wybitnymi architektami.

W ogrodzie znajdują się również inne budowle m.in Przybytek Arcykapłana, Grota Sybilli, Dom Murgrabiego, czy Grobowiec Złudzeń. Już same nazwy  jak dla mnie ukazują romantyczny charakter tego miejsca, gdzie na tle przyrody spotyka się sztuka i wspólnie tworzą niepowtarzalną całość.

Nieborów




Świątynia Diany
Świątynia Diany


Akwedukt






Dwór Biniszewicze

Dwór Biniszewicze

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich
Fotki:Peter

W miejscowości Kuklówka Radziejowicka pod Warszawą, z dala od zgiełku miasta, znajduje się Dwór Biniszewicze. Wychowana w kulcie dworu pani Aleksandra Biniszewska odtworzyła ze wspomnień swojej babci kresowy dworek i założyła w nim Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, aby kultywować pamięć o Kresach. Nie jest to typowe muzeum. Jest to prawdziwy dom, umeblowany w antyczne meble i pamiątki rodzinne.

Kiedy w końcu po kilku nieudanych próbach znalezienia właściwej drogi zajechaliśmy na miejsce, Pani Aleksandra nie kryła zdziwienia, że zwiedzać muzeum przyjechali młodzi ludzie. Oczywiście była mile zaskoczona. Przywitała się z nami serdecznie i zaprosiła do środka. W sieni  powitał nas również dzik, a raczej jego wypchana głowa wisząca  na ścianie razem z wieloma trofeami myśliwskimi. Pani Aleksandra oprowadziła nas po wnętrzach, opowiadając ciekawostki o niektórych przedmiotach. W muzeum jest bardzo dużo obrazów, starych fotografii, rzeźb i różnego rodzaju bibelotów. Na ścianie w salonie namalowana jest panorama Lwowa.  Jest także imponująca biblioteka z ogromną ilością starych książek w pięknych obwolutach, prasa Lwowska, a nawet ubrania i biżuteria. Większość pamiątek jakie tam zobaczyliśmy została uratowana przez babcię Pani Aleksandry z rodzinnego majątku w Osiecku, gdzie wtedy mieszkała. Nie sposób wszystkiego wyliczyć, bo muzeum, mimo że prywatne, to posiada duże zbiory i ciągle się rozwija. 

Wokół muzeum ma powstać skansen kresowy. Jest już stodoła i stajnia z końmi. Kiedy spacerowaliśmy wokół dworu towarzyszyły nam również psy, gęsi, a także dość uparty i napuszony indyk, który dotrzymywał nam kroku i nie był chyba zbytnio zadowolony, że ktoś obcy kręci się na jego terenie.

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo- Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich

Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich




Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger