Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SESJE ZDJĘCIOWE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SESJE ZDJĘCIOWE. Pokaż wszystkie posty
Wizyta w Opinogórze, czyli o rodzinie Krasińskich słów kilka.... Plus VIDEO

Wizyta w Opinogórze, czyli o rodzinie Krasińskich słów kilka.... Plus VIDEO

 


   Podążając za jeszcze nie odkrytymi pałacykami na Mazowszu przyjechałam do Opinogóry śladami poety Zygmunta Krasińskiego.  Pałacyk jest w stylu neogotyckim i był to prezent ślubny od ojca Zygmunta, gen. Wincentego. Sam pałacyk został wybudowany w pierwszej połowie  XIX wieku. Był stopniowo rozbudowywany, jednak działania wojen sprawiły że pałac został zniszczony. Dopiero w latach 50-tych XX wieku zdecydowano o jego odbudowie i zgromadzono w nim pamiątki po rodzinie Krasińskich tworząc tym samym Muzeum Romantyzmu.

Zakupiłam  tutaj kolejną książkę  Magdaleny Jastrzębskiej pt. „Pani na Złotym Potoku” dzięki której mogłam dowiedzieć się coś więcej o rodzinie Krasińskich. Nasz poeta nie wypada  jakoś wybitnie pozytywnie. Nie należał on do mężczyzn zakochanych i wiernych swojej żonie. Wręcz przeciwnie, jego wielką miłością była Delfina Potocka, którą poznał w Neapolu w wieku 26 lat. Mówiono wtedy, że był to jeden z najsłynniejszych  romansów epoki romantyzmu. Cóż, Delfina była piękną kobietą, oprócz tego była sprytna  i potrafiła swoje walory wykorzystać.  Była próżną i egzaltowaną  snobką, która lubiła pokazywać    swoją wyższość nad zwykłym i szarym otoczeniem. Można by porównać ją  do ówczesnych pustych „celebrytek”, które myśląc, że zgromadziły wokół siebie marną publikę, uważają się za kogoś lepszego. Różnica polega tylko na tym, że kiedyś trzeba było mieć dobre pochodzenie a teraz wręcz przeciwnie. Im większe prostactwo tym większa atencja. Wróćmy jednak z  powrotem do XIX wieku. Nasz Zygmunt wpadł jak śliwka w kompot z tym swoim uczuciem do Delfiny jak typowy facet, co to poleci w pierwszej kolejności na wygląd a nie osobowość.  Ona natomiast miała męża jednak szczęśliwa w tym związku nie była. Rekompensowała to sobie pieniędzmi, kontaktami, urodą co spowodowało, że stała się taka  próżna i egzaltowana. Była prawdziwą „Lwicą Salonową” która inspirowała m. in.  naszego Chopina.

Jednak ojciec wybrał Zygmuntowi żonę, a została nią Eliza Branicka. Co prawda matka Elizy nie była zbytnio zachwycona tym wyborem bo widziała dla córki kogoś innego. Niemniej jednak Zygmunt oczarował  Elizę i oświadczył się jej na początku 1843 roku. Nie miał zamiaru oczywiście rezygnować ze swojej wielkiej miłości czyli Delfiny, z którą spędził upojny miesiąc we Francji tuż przed ślubem. O Boże drogi czy to kiedyś czy dziś mężczyźni jednak potrafią rozczarować swoim zachowaniem. Ślub odbył się 22 lipca a załamany Zygmunt żalił się w listach do ukochanej  o swoim nieszczęściu i cierpieniu. Eliza była za to zakochana w mężu, jednak w tym związku zawsze pozostawała  Delfina. Eliza, w przeciwieństwie do Delfiny była kobietą łagodną, spokojną o romantycznym usposobieniu. Była bardzo inteligentna, kompromisowa, miała zasady  i odznaczała się wielką godnością i siłą charakteru. Od razu ją polubiłam J Co ciekawe do skonsumowania małżeństwa doszło dopiero pół roku po ślubie bo nasz Zygmunt uważał ten akt za „gwałt na samym sobie”  Para doczekała się  czwórki dzieci : Władysława, Zygmunta, Marii i Elizy.  Życie z Zygmuntem do łatwych nie należało, przez co nazywano ją „aniołem dobroci”. Życie w trójkącie to wyzwanie dla każdej kobiety, której zależy mimo wszystko na mężu i rodzinie. Mężu, który potrafił być dodatkowo tak wyrachowany, że zabrał swoją żonę w podróż do Nicei razem z kochanką i wymagał od żony aby okazała jego przyjaciółce „serce i sympatię” No na takie pomysły to tylko facet może wpaść.  Jakby tego było mało Zygmunt ciągle cierpiał na różne choroby, a że wiadomo jak to z artystami bywa jego stany chorobowe potęgowały narzekanie i upajanie się własnym cierpieniem. Miał bogato rozwiniętą hipochondrię. Stanowiło to też świetny powód aby w ramach wszelakich kuracji podróżować po uzdrowiskach z kochanką. Cały ten „manage a trois” odbił się też na zdrowiu Marii u której stwierdzono wycieńczenie i zły stan nerwowy. Delfina potrafiła też  najechać ich w domu i szarogęsić się jak Pani na włościach rozporządzając służbą Krasińskich jak swoją i będąc lekko mówiąc „niegrzeczną” w stosunku do Elizy, która w przeciwieństwie do tej egzaltowanej rozhisteryzowanej Lali miała wielką klasę i traktowała jej zachowanie jak kobiety z nizin społecznych. Mimo wszystko Maria jak dobra i oddana żona trwała przy mężu i pielęgnowała go w jego licznych chorobach. Rodzina dużo   podróżowała po Europie jednak Eliza lubiła spędzać czas w Polsce. Zresztą prowadzenie domu, wychowanie dzieci i wszystkie rzeczy z tym związane były na jej głowie.

Czasem ciężki i okrutny los nie oszczędzał rodziny Krasińskich.  Najmłodsza córka Eliza zachorowała na ból gardła. Niestety zrobił się wrzód i dziecko udusiło się. Maria bardzo to przeżyła nawet Zygmunt zawsze zajęty głównie tylko sobą dostrzegł u żony ciężki stan i zaczął w końcu zachowywać się choć trochę jak zatroskany, prawdziwy mąż co przejawiło się w czulszych listach do żony. Maria z dziećmi wyjechała na jakiś czas do Francji. Zaledwie rok później zmarł ojciec poety Władysław a Zygmunt na początku roku 1895 mocno podupadł na zdrowiu. Niestety tym razem się nie udało i   Krasiński zmarł  w nocy 23 lutego  w otoczeniu rodziny w Paryżu. Jego prochy przywieziono do Opinogóry gdzie spoczęły w Mauzoleum Krasińskich.

Po tych tragicznych wydarzeniach w życiu Marii zaświeciła się iskierka nadziei na lepsze jutro.  Wyznaczony jeszcze za życia Wincenta kuzyn Ludwik Krasiński po śmierci Zygmunta zajął się wszystkimi sprawami majątkowymi. Bardzo się z Marią polubili. Był to człowiek całkowicie odmienny od Zygmunta, więc nie dziwota, że Maria w końcu się w nim zakochała. Wbrew wszystkim przeciwnym opiniom para wzięła ślub w 1860 roku. Maria niedoczekana się potomstwa z Ludwikiem gdyż jedyne dziecko  nim poroniła. Za to jej dzieci bardzo pokochały Ludwika. Następne lata rodzina spędzała częściowo za granicą a częściowo w Polsce. Maria dbała o edukacje swojej córki Marii Beatrix, która miała lotny umysł i bardzo szybko się uczyła. Jej starszy brat Zygmunt niestety był słabego zdrowia i w wieku 21 lat zmarł co spowodowało kolejny cios dla rodziny Krasińskich.

Następne lata upłynęły rodzinie na podróżach między Polską a Europą, kształcenie dzieci, w międzyczasie brat Marii Władysław wziął ślub z Różą Potocką. Doczekali się trojga dzieci jednak Władysław odziedziczył po ojcu skłonność do gruźlicy i na tą chorobę przedwcześnie zmarł. Nasza Maria była bardzo związana z bratem przyjacielską więzią. Mniej więcej w tym samym okresie miała szansę zostać żoną króla Szwecji Karola XV, który zobaczył portret Marii przypadkowo podczas podróży. Były poczynione przygotowania do zaręczyn jednak wszystko było trzymane w tajemnicy. Niestety, król zmarł nagle a tron Szwecji przypadł jego młodszemu bratu. Marii pozostało czekanie na kolejnego wybrańca losu. Zanim to nastąpi, wydarzy się jeszcze jedna strata w rodzinie. 15 maja 1876 roku odchodzi Eliza nabawiając się śmiertelnego w skutkach zapalenia płuc. Cały majątek pozostawiła w spadku swojemu mężowi Ludwikowi.

Ponoć kto czeka to się doczeka i na drodze Marii w końcu stanął mężczyzna. Prawdziwy gentleman hrabia Edward Raczyński. Przystojny, inteligentny, czarujący, światowy, no typ który podobał się kobietom. I trzeba dodać że nie tylko Marii wpadł w oko. Jeszcze jedna kobieta się mocno w nim podkochiwała a była to …. Szwagierka Marii, Róża Potocka. W ostateczności Edward wybrał Marię, nie będę słać tu teraz domysłów że „poleciał” na jej fortunę. Zresztą przed zawarciem małżeństwa 9 kwietnia 1877 roku została podpisana intercyza o rozdzielności majątkowej. Maria mogła dysponować wszystkim co posiadała samodzielnie. Na ślubie nie pojawił się jednak stryj- ojczym Marii Ludwik, który nie aprobował tego wyboru. Nasz kawaler w oczach Ludwika „jawił się jako człowiek prawie bez pieniędzy, na skraju bankructwa,” Mało tego nie należał do osób pracowitych i nie miał w ogóle głowy do interesów.

Na początku małżeństwa Maria była bardzo szczęśliwa, doczekała się z Edwardem jedynego syna Karola. Ich życie było dzielone pomiędzy pałac w Rogalinie, gdzie Maria czuła się wyjątkowo dobrze a pałac w Złotym Potoku. To Wincenty kupił dawno temu dobra potockie dla Zygmunta i to tutaj miała się mieścić siedziba rodu Krasińskich. Jednak historia potoczyła się inaczej i miejsce to trochę podupadło, ponieważ rzadko tu przyjeżdżano. Do czasu aż zawitała tu nasza świeżo upieczona hrabina Raczyńska i postanowiła zrobić tu porządek. Z czasem w małżeństwie Raczyńskich zaczęły pojawiać się rozbieżności. Dwa silne charaktery i indywidualności łatwo ze sobą nie miały. Edward to była dusza towarzystwa która świetnie odnajdowała się na salonach Maria wręcz przeciwnie szukała ciszy i spokoju a wielki świat przepełniony snobizmem ją męczył. Nie to co Edward, który sypał historyjkami i żartami jak z rękawa i uwielbiał być w centrum zainteresowania. Takie rozbieżności prowadziły do częstych spięć i kłótni.

Jaka była Maria? Mówiono o niej często „kobieta egzotyczna” albo „  trochę zwariowana” A to dlatego, że nie bała się mówić co myśli, nie podążała często utartym szlakiem arystokratycznego świata w którym się znajdowała.  Była wymagająca  w stosunku do otoczenia a często snobistyczny i próżny świat ją wręcz drażnił.

„Nie tęskno mi do ludzi, których bym mogła zastać w salonie, którzy są zdolni rozprawiać całymi godzinami o intrygach buduarowych i toaletach….” Nie znosiła dwulicowych ludzi, obłudy i nie raz zdarzyło się jej nie kryć oburzenia, mimo że damie nie przystawało takich rzeczy głosić. Wolała otaczać się inteligencją, artystami, uczonymi i ludźmi którzy mieli „ dżentelmeństwo w ułożeniu i postępowaniu”. A jak nie trawiła dorobkiewiczów i ludzi którzy mimo sfery w której się znajdowali w głowie dużo nie mieli. Aż przytoczę tu cytat Marii „Tacy ludzie cisną do salonów Deotymy a jednego z jej wierszy nie przeczytali, bo na polską książkę szkoda i  czasu i pieniędzy”. Uwielbiam już ją. Kto umie czytać między wierszami i trochę mnie zna, nawet po moich blogowych tekstach  to wie o czym mówię.   A dobroczynność na pokaz, tu dopiero Maria była zniesmaczona.  Była patriotką. Nie bała się krytykować nawet kobiet ze swojej sfery gdzie mąż zapewniał strumień pieniędzy a dzieci to tylko wystrojone lalki na pokaz. Nie potrafiła zrozumieć „wielkich dam”,  które wydawały fortunę na paryskie stroje. Maria całą swoją toaletę zamawiała w Polsce i nawet sprowadzała specjalnie jeśli była za granicą. Dla niej to był obowiązek jako klasy uprzywilejowanej wspierać polski przemysł.  Cóż za analogia występuje tu pomiędzy czasami Marii a naszymi. Widać, że nie ważne czy to XIX  czy XX  wiek. Ludzka natura się nie zmienia. Otoczenie się tylko  zmienia.

Hrabina Raczyńska jawi się jako osoba o niezależnych poglądach, odważna o niezwykłym zmyśle obserwacji świata i ludzkiej natury. Nie bała się mówić i pokazywać tego co myśli nawet jeżeli było to odmienne od większości osób które ją otaczało.  Niestety nie zjednywało to przyjaciół i często czuła się samotna. Jak ja doskonale ją rozumiem i ile z hrabiną mam wspólnego. Myślę, że byśmy się bardzo dobrze porozumiały ze sobą i może nawet zaprzyjaźniły. Takie porozumienie dusz miała tylko ze swoim bratem Władysławem.

Życie małżeńskie z Edwardem stawało się coraz trudniejsze, Maria zaczęła podupadać na zdrowiu. Edward nie wykazał się wsparciem dla Marii, a należy pamiętać, że były to czasy gdzie mężczyźnie wybaczało się wszystko a kobiecie nic. Maria zabrała Karolka i wyjechała do Włoch. Tam nawiązała mocną i silną przyjaźń z Anielą Trypplin. Zdrowie jednak nie ulegalo poprawie a stosowanie morfiny przez lekarzy jako lekarstwa miało niestety zły wpływ na organizm i często prowadziło do morfinizmu.

Maria zmarła 24 sierpnia 1884 roku w Trydencie. Ciało sprowadzono do kraju i pochowano w mauzoleum w Rogalinie. Dwa lata po jej śmierci Edward ponownie się ożenił i to z wcześniej odrzuconą szwagierką Marii Różą, która w wieku czterdziestu lat dała  mu pierwszego syna Rogera a dwa lata później Edwarda, który zostanie polskim dyplomatą, politykiem i prezydentem RP na uchodźstwie w latach 1979-1986. Syn Marii Beatrix Karol wychowywał się razem z dziećmi Róży i Edwarda oraz kuzynostwem czyli dziećmi Rózy z pierwszego małżeństwa. Został spadkobiercą Złotego Potoku. Doczekał się czwórki dzieci ze swoją żoną księzniczką Stefanią z czego dwójka dożyła wieku dojrzałego.

Na tym zakończę historię rodziny Krasińskich. Mam nadzieję że zachęci to Was do przeczytania książki na podstawie której powstał ten tekst pt: „ Pani na Złotym Potoku” Magdaleny Jastrzębskiej, a także poszperania co działo się dalej ze Złotym Potokiem, a także jaką żoną była Róża i jak układało się jej z Edwardem. Jeśli chcecie zobaczyć wnętrza pałacu w Opinogórze, dworku i oficyny to zapraszam na mój krótki film w stylu vintage.

Buziaki,

Jo



@teddyloveblueberry zawsze ze mną w podróży










 

 


 

 


Birthday Girl

Birthday Girl

 

Laurella sukienka Milano


Czas tak szybko pędzi, że kolejny rok został odznaczony na mojej lini życia. Wcale się nie czuję na tyle i ta liczba póki co jest dla mnie tylko dwoma cyferkami zestawionymi obok siebie. Jak co roku staram się o specjalną sukienkę i tym razem nie było inaczej. Skoro to połowica lat trzydziestych to tym bardziej trzeba było się postarać. Dla mnie ta sukienka ma symboliczne znaczenie bo kupiłam ją ze względu na wyjątkowy materiał ze wzorem słońca i księżyca. Moja kochana babuszka zawsze mówiła do mnie „Moje Słoneczko”, do samego końca. Ponad rok nie ma jej przy mnie ale zawsze o niej myślę i tęsknię. Dziadek odszedł trzy lata temu i uwielbiał księżyc szczególnie  patrzeć  na niego wieczorami. Tak więc w ten urodzinowy dzień wystroiłam się dla nich dzięki polskiej marce Laurella. Pojechałam specjalnie ich odwiedzić , pogadać i postawić świeczki a potem zawitałam do rodziców.

W końcu doczekałam się mojej nowej huśtawki na ogrodzie, zjedliśmy obiad w klimatycznej knajpce niedaleko i na koniec siostrzyczka zrobiła mi kilka pamiątkowych fotek w naszym Jabłonowskim Parku, czego efekty widać poniżej. Mam nadzieję, że moje trzy życzenia się spełnią i kolejny rok będzie pozytywny i zaskoczy mnie miłymi rzeczami, fajnymi przeżyciami i nowymi wyzwaniami.

 

Sukienka Milana  Moon Laurella



Sukienka Laurella Milano Moon





Padwa moimi oczami - jednodniowa wypad z Wenecji

Padwa moimi oczami - jednodniowa wypad z Wenecji



Wykorzystując chwilową przerwę od normalnego życia postanowiłam nadrobić małe zaległości i wstawić filmik z Padwy. Włochy, które są teraz silnie opanowane  przez Koronowirusa mogę sobię tylko pooglądać na zdjęciach i wideo.
Padwa to fajne, niewielkie miasteczko blisko Wenecji, gdzie można zrobić sobie krótki jednodniowy wypad. Kilkanaście minut pociągiem i opuszczamy zatłoczoną turystami Wenecję. Pamiętam, że jak przybyłyśmy do Padwy  można było odczuć, że panuje siesta. Wszędzie było pusto.  Cisza i spokój, nawet tak wielki, że nie miałyśmy kogo spytać o drogę jak mi się Google maps zawiesiło.  

CO WARTO ZOBACZYĆ



Padwa uważana jest jako miasto kościołów, bo jest ich znaczna ilość, jednak mimo że nie jestem wielką fanką budynków sakralnych to polecam odwiedzić Bazylikę Św. Antoniego. Grób, relikwie a także piękne krużganki to obowiązek moim zdaniem na trasie spaceru po mieście

 A jak już o spacerowaniu mowa to kolejna ciekawostka. Padwa to też miasto rowerów. Jest ich naprawdę dużo i  zastanawiałam się czy jednego nie „buchnąć” ;-D

Miasto jest naznaczone również wybitnymi polakami i tak znajdziemy tu pomniki  Stefana Batorego i Jana III Sobieskiego, oraz plac Maksymiliana Kolbe. Kto lubi kawę i nie boi się eleganckich kelnerów pod krawatem to może zajść zakosztować przyjemności w restauracji Pedrocchi. Mieści się ona przy ulicy VIII Febbraio i jest  najstarszą kawiarnią w Padwie. Jej początki sięgają roku 1831 kiedy to właściciel Antonio Pedrocchi razem z przyjacielem przebudowali ówczesną malutką kawiarnię w bardziej dystyngowane i eleganckie miejsce.
Jak to bywa we Włoszech tu gubimy i znajdujemy się co chwila, wychodzimy na różne place i uliczki więc trzeba po prostu wyruszyć w stronę Starego Miasta i hulaj dusza gdzie nogi poniosą. Zapraszam do obejrzenia filmiku, żeby choć trochę zakosztować uroku Padwy.









Spring Walk with Lucy - wiosenna stylizacja na spacer z psem

Spring Walk with Lucy - wiosenna stylizacja na spacer z psem

Pies, najwierniejszy i oddany przyjaciel człowieka...
Ostatnio było mi smutno. Chyba kłoda smutku zwaliła mi się pod nogi. Kto czytał ostatni wpis ten wie o czym mowa. Sama czytałam go kilka razy, żeby mieć siłę zmagać się z wieloma rzeczami. Ponieważ  staram się słuchać własnych rad, postanowiłam znaleźć sposób na tą kłodę, żeby trochę się uśmiechnąć. Z pomocą przyszła mi Lucy....

Lucy to kundelek, którego znam od szczeniaczka. Ma już dziesięć lat a ja nie wierzę jak ten czas zleciał. Nie należy do mnie, ale jest mi bardzo bliska i jesteśmy zżyte ze sobą. Przeżyłyśmy nie jedno razem. Dalej ma entuzjazm i siłę jakby dopiero co przyszła na świat. Niedawno mało jej nie straciliśmy, bo zaatakowały ją kleszcze a lekarz dawał jej 30% na przeżycie. Ja jednak wierzyłam, że jest silna i da radę i nie przyjmowałam do wiadomości takich lekarskich statystyk. Już raz się wygrzebała jak miała  5 lat i teraz też jej się to udało. Jedno muszę przyznać. Kundelki to najsilniejsze psy na świecie.

Kiedy do niej przyjeżdżam zawsze biegnie uśmiechnięta i od razu pakuje mi się do samochodu gotowa do drogi. Istny fan samochodowych wycieczek. Nie mogłam przynieść jej rozczarowania, więc pojechałyśmy sobie na krótką przejażdżkę znaleźć  fajne miejsce na spacer. Ruch i świeże powietrze to mój sposób na gorsze samopoczucie. No i przede wszystkim towarzystwo czworonoga, który nawet jak mi źle i bliżej mi do płaczu niż śmiechu, to potrafi mnie rozśmieszyć. Bieganie z Lucy i zabawa dobrze mi zrobiła. Zdecydowanie wróciłam w trochę lepszym nastroju, gotowa zmagać się dalej z tym pokręconym życiem.

Sama nie mam zwierzaka, choć bardzo bym chciała. O wiele przyjemniej jest wrócić do domu wiedząc, że ktoś na Ciebie czeka i jest zawsze w dobrym humorze. Wiem jednak, że to duża odpowiedzialność a jak się mieszka samemu i często jest się cały dzień poza domem to zwierzak bidny siedzi sam. Najgorsze jednak jest wtedy, gdy nasz czworonożny przyjaciel choruje a my nie wiele czasem możemy zrobić. Przeżyłam to już dwa razy z pieskami, które mieliśmy z rodzicami, że teraz się tego boję. Człowiek tak łatwo się przyzwyczaja a potem będzie trzeba się pożegnać i tak. Najgorsze jak zbyt szybko i z powodu choroby....

Czas pokaże, czy w moim domu zagości jakiś zwierzak.....


"Świat byłby lepszym miejscem, gdyby każdy miał możliwość kochania tak bezwarunkowo jak pies." - MK Clinton


Fashionable outfit:
Bluza i spódnica: Lisa Mayo 
Lisa Mayo outfit post, spring inspiration, skirt, bluza rustic biała
Ostatnio było mi smutno......

Nawet bardzo.......


Ten kochamy kundelek zawsze poprawi mi nastrój i sprawi, że się uśmiechnę
Lucy, jak wyglądam?
Ślicznie jak zawsze, chodź się bawić....
Zaraz, jeszcze popozuję......;-)

Szybciej, ile mam na Ciebie czekać???

Chcę się bawić...... :-)

Pobiegaj ze mną.....
Ja chcę biegać. Goń mnie....
O, nie. Nie chcę na ręce.....
Zmęczyłam się, Pańcia wracamy.....
Dobrze sobie tak posiedzieć :-) Pańcia a co tam jest???



Welcome Spring - jak radzić sobie z przeciwnościami losu.....

Welcome Spring - jak radzić sobie z przeciwnościami losu.....

Co zrobić jak kolejna kłoda leży przed nami? Usiąść, pomyśleć co z nią zrobić,w końcu to tylko kolejna przeszkoda na drodze, którą trzeba obejść, przejść, przeskoczyć i podążyć dalej za tym czego pragniemy
Kwiecień to mój ulubiony miesiąc. Pod warunkiem, że jest oczywiście ciepły i słoneczny. No i mamy jeszcze przed sobą  prawie pół roku słońca, długiego dnia i wakacji. Perspektywa przyjemna aczkolwiek jest w tym gdzieś ziarenko smutku, który skrzętnie się ukrywa. Kiedyś właśnie w piękną pogodę zaliczałam swoje największe doły i spadki nastroju. Tak jak by były one stałym cyklem w kalendarzu. Czerwiec - Jo ma doła, Lipiec - Jo beczy, Sierpień - Jo przechodzi bunt na cały świat. I tak co roku, aż  rozsypałam się na drobne. Proces zbierania się i składania na nowo był najtrudniejszym okresem jaki musiałam przejść. Najtrudniejszym etapem mojej drogi. Widmo końca świata nie było tak przerażające jak nicość i niemoc w którą wpadłam. Myślałam, że nic już mnie w życiu nie czeka i nie dam rady się podnieść. Mało tego, ile razy można upadać i podnosić się na nowo? Czy jest jakiś limit? Nie ma. Zawsze  zastanawiamy się dlaczego nas to spotyka. Czemu los zsyła nam kłody pod nogi? Czy robimy coś nie tak? Co my mamy z tymi kłodami zrobić? Nie ma idealnej i jednej recepty na przeciwności losu, niepowodzenia czy rozczarowania jakie nas spotykają. Jest jednak kilka rzeczy, które możemy zrobić aby mimo tego ruszyć dalej w swoją wędrówkę

Number 1

Pierwsza reakcja: dlaczego ta durna kłoda tu jest? Słowo dlaczego jest nieuniknione i odpowiedź na nią wszyscy znamy: "Nie wiadomo" Potem następuję w zależności od osoby; płacz, histeria, tupanie nogami, bluzgi w każdym kierunku i obmyślanie planu czy jest jakiś dźwig który odwali robotę za nas i nam ją sprzed nóg usunie. My wolimy przecież nałożyć koc na głowę i czekać aż może kłoda sama zniknie?

Number 2

Jak zaliczyłaś/zaliczyłeś Number 1 przejdź od razu do Number 3 ;-D

Number 3

Akceptacja: Niestety ona już tu leży i ciskanie się na cały świat i wycie bez końca do księżyca nie zmieni tego faktu. Trzeba go zaakceptować i zrobić najtrudniejszą rzecz: Podjąć decyzję. Czy mimo wszystko idę dalej i walczę o siebie, czy zatracam się i pogrążam na dnie bo kłoda mnie zwaliła.

Number 4

Brawo, wybrałeś/ wybrałaś iść dalej i jesteś już w punkcie 4-tym! Hurraa, ale co z tego? Co dalej? W którym kierunku iść? W sumie nie czujesz zbytniego entuzjazmu ani sensu. Po głowie chodzą myśli, że nawet jak ruszysz to zawalą się kolejne kłody. Jaką mam gwarancje, że tym razem gdzieś dojdę? Nie ma takiej gwarancji bo w życiu nie jest nic pewne i nic nie jest dane nam czy odebrane na zawsze. Ryzyko jest wpisane w życie i nigdy nie wiemy czy nam się coś uda czy nie. Ale najważniejsze to takie ryzyko podejmować ze świadomością: "Jak  wyjdzie super, jak nie wyjdzie to przynajmniej sprawdziłem na własnej skórze, że to nie ta droga  i może ta kłoda była potrzebna żeby zawrócić i skręcić w drugą stronę. Nawet jeśli była to największa i najtrudniejsza kłoda jaką musieliśmy pokonać.

Number 5

Przeszedłeś najważniejsze kroki początku swojej wędrówki. Jeśli pogodzisz się i zaakceptujesz fakt,że na wiele rzeczy w naszym życiu nie mamy wpływu, że nasze decyzje i potknięcia nigdy nie są celowe i wydarzają się, bo na ty polega życie, to znaczy że jesteś w pełni świadomy, że mimo kłód warto wyruszyć do przodu niż stać w miejscu z negatywnymi myślami, które nie zaprowadzą nas do niczego. Będzie ciężko, smutno, szczególnie jak kolana będą poobijane i dopadnie zwątpienie,  ale będzie też radośnie, spokojnie, bo nasze emocje to tylko chwilowe i przejściowe stany. A w życiową wędrówkę zawsze musimy pamiętać żeby zabrać bandaż, plaster i solidną porcję wiary i nadziei.....

Number 6

Nie zapominaj o wsparciu życzliwych Ci ludzi. Czasami najtrudniejsze w całej tej wędrówce jest poczucie że jesteśmy w tym sami; że  nikt nie doda nam otuchy czy nie powie: Dasz radę wierzę w Ciebie. I nie chodzi tu o to, że ktoś ma nas poprowadzić przez życie za rękę i przejść z nami jak parasol ochronny  drogę, która jest na tym etapie do przejścia  tylko i wyłącznie przez nas. Jednak poczucie samotności w wędrówce i pokonywaniu kłód bez wsparcia jest czasem o wiele trudniejsze niż wspinanie się na swoje własne  największe szczyty czy kłody. Dzielenie się tym co nas boli, smuci, przeraża jest tak samo ważne jak sam proces pójścia do przodu. Bez tego często nie zajdziemy daleko, a nawet możemy gdzieś utknąć na długi postój. Oczyszczajmy wnętrze i dzielmy się tym z zaufaną osobą a będziemy silniejsi by iść dalej bo druga osoba często spojrzy na nasz problem z innej perspektywy i rzuci nowy na niego pogląd.

Number 7

Jestem z Ciebie dumna, stoisz mimo lęku na swoim kolejnym starcie. Ja ci teraz powiem: Ready, Steady........ Go......! Nie obracaj się za Siebie. 

Trzymam kciuki :-)

Jo

P.S dzisiejszy wpis dedykuję najbliższym Przyjaciołom i Tym, którzy tak jak ja napotykają kłody i mimo wszystkiego starają się walczyć i  iść dalej......

Dress: H&M



Kiedy podążamy jakąś ścieżką nigdy nie wiemy gdzie nas ona doprowadzi i kogo bądź co spotkamy na drodze. Chcemy wierzyć, że bez przeszkód dojdziemy do celu, ale życie jest nieprzewidywalne i nieraz jeszcze nas zaskoczy.

Na razie przerwa na kwiatuszki.....:-)

No dobra, zanim wyruszymy trzeba się upewnić, że dobrze wyglądamy :-D
Przystanek na zadumę. "Panie Boże, czemu na świecie jest tyle cierpienia i smutku? No i kłód zalegających na życiowych drogach......???


Warto zatrzymać się i cieszyć z tak drobnych rzeczy jak kwitnące pączki. Prawdziwy cud natury.
Taka mała rzecz a cieszy..... Nie można się cały czas smucić.

No dobra, to już jest solidna kłoda. Tego się nie spodziewałam. Postoje, oswoję się z nią, zaakceptuje, że jest i obmyślę plan czy się na nią wdrapywać, obejść a może zawrócić i skręcić w inną alejkę? I oto jest dylemat.....

Już myślałam, że ich w tym roku nie zobaczę bo zdążyły przekwitnąć zanim ruszyłam tylek do parku a tu niespodzianka. Ostani przebiśnieg czekał na mnie.
Kolor żółty kojarzy mi się ze słońcem, ciepłem i radością. Może w końcu się jej doczekam......
W życiu nie ważne jest ile kłód przyjdzie nam przejść czy obejść, ile razy będziemy musieli się wspinać pod górę i obijemy sobie tyłek bo zaliczymy w naszej życiowej wędrówce mnóstwo upadków i błędów. Najważniejsze jest, aby iść do przodu nawet jak boli, bo zawsze jest nadzieja że dojdziemy do bezpiecznej przystani. Jeśli zaczniemy się cofać lub będziemy stać w miejscu dopadnie nas wtedy tylko i wyłącznie smutek i niemoc, a przecież każdy człowiek w głębi duszy dąży do tego by być szczęśliwym.



Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger